Zgaduję, że nigdy nie zastanawialiście się, czy nasze pupile prowadzą dziennik. Szczerze powiedziawszy ja sam o tym nigdy nie myślałem. Musiałem więc zapoznać się z dziennikiem pewnego chomika, która uważał siebie za filozofa. Muszę się przyznać, że przed napisaniem tej recenzji miałem mieszane uczucia.
Edward Chomik to niezwykła postać. Choć zajmuje się głównie bieganiem w kołowrotku i zjadaniem ziarenek, w jego małym ciele tkwi wielki duch rewolucjonisty i filozofa. W swojej małej klatce przeżywa istne katusze zniewolenia i marzy o wolności. Poznaje, co to samotność, niezrozumienie i… prawdziwa miłość.
Chociaż książeczka wygląda, jak te wszystkie, w których zaczytują się malutkie szkraby, jest ona adresowana do młodzieży i niektórych dorosłych. Jest ona nieco podobna do dzieł Coelha. Jakby się dłużej nad nimi zastanawiać to i może mają one jakąś cząstkę filozofii. "Dziennik..." nadrabia tę sztuczną filozofię humorem. Muszę się przyznać, że kilka razy ten mały chomik naprawdę mnie rozśmieszył.
Miriam i jej brat Ezra chcieli stworzyć coś oryginalnego. Chyba im się udało, chociaż książek, w których pies, czy kot opowiada o swoich przeżyciach jest masa. Najbardziej rozbawiły mnie fragmenty dotyczące Edwarda i Camilli. Jednakże nie zdradzę o co dokładnie mi chodzi, bo przy tak małej objętościowo książeczce musiałbym zdradzić większość zdarzeń.
Na uwagę zasługują rysunki. Zwykłe, proste, czarno-białe, ale widać, że osoba, która je stworzyła ma talent. Choć ilustracje wyglądają na dzieło przedszkolaka, założyłbym się, iż nikt z nas nie umiałby narysować czegoś tak pięknego.
Jednak po przeczytaniu tego dziennika, a dokładniej pamiętnika (wpisy nie pojawiają się systematycznie) nadal mam mieszane uczucia. Podobała mi się, czy raczej nie? Pozostaje we mnie jakaś pustka, jakby śmierć Edwarda zabrała cząstkę mojej duszy. Naprawdę dziwne uczucie.
Książkę polecam każdemu, kto szuka przyjemnej lektury na letni wieczór. A dokładniej na jakieś 10 minut z tego wieczoru.
"Życie jest klatką z pustych słów."