W ostatnim czasie zauważam, iż modny stał się w fabułach powieści powrót do wydarzeń pierwszej wojny światowej. Jest to ze wszech miar dobre posunięcie, gdyż tragizm Wielkiej Wojny nie odbiegał wcale od okrucieństw II Wojny Światowej, a z pewnych względów może nawet je przewyższał. Warto, by znano swoją historię, zwłaszcza jej tragiczne karty, by błędów takich unikać w przyszłości. Trzeba umieć przekazywać prawdę o tamtych czasach w sposób strawny dla czytelnika, jednak nie wszyscy pisarze to potrafią. Mnie Jorge Diaz nie zachwycił, a naprawdę wiele się po tej książce spodziewałam. Mam poczucie, że zmarnował potencjał autentycznych wydarzeń, związanych z zatonięciem hiszpańskiego transatlantyku, wokół których postanowił osnuć fabułę swojej powieści.
Principe de Asturias to jak na swoje czasy, luksusowy statek, mogący przewieźć wielu pasażerów i spory ładunek. Wyciągnąwszy wnioski z katastrofy Titanica, armatorzy hiszpańscy zadbali o bezpieczeństwo jednostki. W 1916 r. transatlantyk ma wypłynąć z Barcelony do Buenos Aires. Argentyna jest wówczas modnym kierunkiem podróży wielu Europejczyków, ponieważ jawi im się jako mityczna Ziemia Obiecana. Nie dla każdego pokazuje oblicze krainy mlekiem i miodem płynącej, szerzy się tam również rodzaj współczesnego niewolnictwa, są też występki, o których nam się nawet nie śniło. Mimo to, wielu pasażerów statku zabiera w podróż wszystkie swoje marzenia, upatrując w egzotycznym kraju ostatniej dla siebie szansy na poprawę warunków życia.
Poznajemy kilkoro z nich, jedni wzbudzą sympatię, inni odrazę. Prześledzimy szczegółowo ich losy do momentu, kiedy wsiądą na pokład, by potem otrzymać ledwie kilka stron relacji na temat katastrofy statku i losów ocalonych pasażerów. Książka nie powinna być zatem sygnowana jako opowieść o katastrofie statku, raczej jako panorama społeczeństwa emigrantów z początków XX wieku. To pierwsze rozczarowanie, jakiego doświadczyłam podczas lektury.
Drugie rozczarowanie związane jest z opisem losów głównych bohaterów. Nikt z nas, świadomych czytelników, nie jest naiwnym dzieckiem, i nie wydaje nam się, że na świecie żyją tylko dobrzy i szlachetni ludzie, nie spotyka się ohydy i wynaturzeń rozmaitej natury. Jednak w świecie nie występuje też dla przeciwwagi tylko brud i rozwiązłość. A tu autor nie zachował złotego środka między dobrem i złem. Jego postaci doświadczają rozmaitych namiętności, w pewnym momencie ma się wrażenie, że fabuła kręci się tylko wokół ich rozbuchanego życia seksualnego. O ile nie dziwi to w przypadku przedstawicieli artystycznej bohemy, o tyle robienie z młodej, naiwnej dziewczyny hetery rzucającej się na każdego młodego chłopaka, w dodatku nie odczuwającej żadnych wyrzutów sumienia po przebytej aborcji, to już podchodzi pod przerysowanie.
Z powyższych względów powieść oceniam na zaledwie 4 gwiazdki, gdyż jej lektura nie dostarczyła mi zbytniej rozrywki, ani nie poszerzyła wiedzy historycznej o istotne aspekty.