Ukazała się w 1984 roku, dwa lata po śmierci jej autora. Myślę, że świeżo po wojnie niemożliwe było wydanie książki o Polaku ze Lwowa. Ale to tylko moje przypuszczenie. Może wspomnienia przez dziesięciolecia tkwiły w rękopisie? Może ktoś poprosił autora, żeby opowiedział o swoich przeżyciach póki żyje?
Nie wiem na razie tego.
Autor, Czesław Skoraczyński, był Polakiem ze Lwowa. Uwięziono go za to, że był Polakiem. Wraz z nim przebywał i ksiądz, i lekarz i inżynier, Polacy, Żydzi, Litwini, a nawet Niemcy.
I z tego co on opowiadał, liczyło się to jakim kto był człowiekiem, a nie to jakiej był narodowości.Takie jest wniosek z tej lektury.
Nawet wykształcenie nie było ważne, ale to, żeby w chwilach trudnych okazać człowieczeństwo. I odwrotnie: chamstwo i okrucieństwo nie miały narodowości, zło doświadczone od innego człowieka było złem. W każdym razie w tych nieludzkich warunkach Skoraczyńskiemu udało się przeżyć w dużej mierze dzięki życzliwym gestom współtowarzyszy niedoli...Bez patosu, ale zwykły gest, który ratował życie. Co jeszcze? Może przypadek?
Wśród licznych zalet tej książki jedną z nich jest jasność i taka inżynierskość opowieści. Konkrety, konkrety, konkrety i duża plastyczność. Czytając wyobrażałam sobie te okropne sceny. Książkę warto poszukać i ją przeczytać.
Jeszcze jedna sprawa dała mi do myślenia. Przedmiot a zło moralne. Autor w pewnym momencie pracował przy wsypywaniu Cyklonu B do komór gazowych. Czy to złe? Uważam, że nie, bo nie miał wyboru. Ale czy nikt z więźniów nie był wolny od zła moralnego przez swoje zachowanie? Moim zdaniem kapo, którzy świadomie nadużywali bicia postępowali źle. A jak ocenić podoficera, który gdy reszta oficerów uciekła, on szedł z więźniami do Dahau? Mógł zastrzelić ich i uciec, ale tak długo kluczył, że zanim doszedł z tą wycieńczoną kolumną, to wojna się skończyła. Ratował skórę, ale przy okazji i ich.To trudne tematy, do których ta konkretna w treści książka skłania. Co więcej jest to świadectwo człowieka, który to widział i przeżył, więc może się wypowiadać.