Poprzez kolejne strony Marta Sztokfisz prezentuje nam portret niezwykłego człowieka, człowieka, który za życia jest legendą kina polskiego. Nie ma chyba w Polsce osoby, która nie znałaby nazwiska Jerzego Hoffmana i nie potrafiłaby wymienić chociaż jednego filmu, który reżyserował. Chyba największym jego dokonaniem była ekranizacja Trylogii, po której wielbiciele kina i twórczości Henryka Sienkiewicza wręcz pokochali reżysera mimo, iż ekranizację trylogii zaczął od końca.
W 1968 r. sfilmował Pana Wołodyjowskiego,w 1974 r. doskonały Potop, a ćwierć wieku później – Ogniem i mieczem, który był wielkim kasowym hitem, ponieważ zarobił ponad 100 mln zł.
Poza tym jest twórcą takich filmów jak: Do krwi ostatniej, Znachor, Prawo i pięść, Gangsterzy i filantropii, Trędowata, Stara Baśń i najnowszy Bitwa Warszawska 1920.
Kto nie zna tych filmów? Pytanie raczej czysto retoryczne. Ilekroć oglądam Znachora, to wzruszam się niesamowicie. I na tym polega wg. mnie geniusz Jerzego Hoffmana - na takim sfilmowaniu powieści, żeby ukazać maksymalną głębię uczuć i dostarczyć widzowi niesamowitych przeżyć. Ale nie tylko na tym polega wg. mnie geniusz Jerzego Hoffmana, także (a może przede wszystkim) na tym, jakim jest człowiekiem, jak postępuje z innymi ludżmi, jak z nimi współpracuje, jakie inni mają o nim zdanie.
Autorka prezentuje nam rozliczne dokonania zawodowe reżysera, ale nie tylko. Ukazuje nam swojego bohatera także, jako człowieka. Poznajemy m.in. niełatwe i zagmatwane życie p. Jerzego, które moim zdaniem miało przeogromny (jeżeli nie decydujący) wpływ na to, jakim człowiekiem jest od kilkudziesięciu lat. Urodził się w 1932 r. W wieku siedmiu lat został wywieziony z rodzicami na Syberię, do kraju wrócił po wojnie.
(...) Paradoksalnie, Syberia uratowała mu życie – twierdzi Marta Sztokfisz. Znaczna część rodziny Hoffmana została zamordowana przez Niemców z powodu żydowskiego pochodzenia(...).
W książce znajdziemy mnóstwo anegdot i opowieści także o trudnych wojennych i powojennych czasach. Owe anegdoty i opowieści niesamowicie ubarwiają książkę, dzięki temu osoba reżysera wydawała mi się jeszcze ciekawsza, jeszcze barwniejsza.
Jerzy Hoffman, tak np. wspomina tamte syberyjskie czasy: (...) W środowiskach dziecięcych, a zwłaszcza w tamtym, syberyjskim, siła i odwaga decydują o autorytecie. Cztery razy zmieniałem szkoły, ponieważ czterokrotnie zmieniały się miejsca naszego zesłania. Cztery razy byłem nowy. Rosjanie wyżywali się na ewakuowanych z różnych republik - delikatnych, wrażliwych jak np. dzieciaki z inteligenckich leningradzkich rodzin. Ja byłem Polakiem. Byłem inny. Byłem obcy. Przychodząc do nowej szkoły – wspomina reżyser - wiedziałem, co mnie czeka. W pierwszej dostałem ostry wycisk. W drugiej zadziałał zwyczajny, zwierzęcy instynkt. Klasa rzucała się na mnie na wielkiej przerwie. Żeby nikt nie zaszedł mnie od tyłu, zajmowałem miejsce przy ścianie – w rogu. Pozwalałem podejść blisko, wtedy waliłem pięścią jak obuchem. W głowę - z góry w dół. (…). Na trzeci dzień już byłem przewodniczącym klasy. (…). Łączyłem to, co tam było niepojęte: złe zachowanie i dobrą naukę.
Ojcem przyszłego reżysera był doktor Zygmunt Hoffman, szanowany lekarz. Ojciec mnie nie bił z zasady – opowiada Jerzy Hoffman - ale gdy przyszedłem zabeczany, skarżąc się, że ktoś mnie pobił, dostałem za to pasem oficerskim z I wojny światowej i już nigdy się nie skarżyłem na nikogo. Sam załatwiałem porachunki, waląc pięścią. Kiedy przegrałem nie swoje pieniądze, zostawione u ojca przez przyjaciela w czasie wojny, również dostałem lanie(...).
Póżniej było liceum w Bydgoszczy i studia filmowe w Moskwie. Dlaczego tam, a nie w łódzkiej Filmówce? – docieka pisarka. - Co go ciągnęło do tego Sojuza? Nie dość się wycierpiał na Syberii, żeby tam wracać, do tego kraju? W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych łódzka uczelnia słynęła z bardzo dobrej kadry. Skąd więc taki wybór? Sprawa jest prosta - żeby zdawać do Filmówki, trzeba było mieć skończone inne studia, a ja nie chciałem marnować pięciu lat. Ponadto w Łodzi wymagano dorobku fotograficznego, którego nie miałem. Trzeba było też dobrze rysować, a ja nie umiałem.
W książce możemy przeczytać bardzo wiele wspomnień z dzieciństwa, okresu młodości i okresu trwającej do dziś pracy reżyserskiej Jerzego Hoffmana. Co ciekawe i bardzo istotne, nie są to tylko wspomnienia reżysera o samym sobie, o swoim życiu. Także, a może przede wszystkim - są to wspomnienia innych osób o nim samym, wspomnienia ogromnej rzeszy ludzi, którzy mieli okazję czy to prywatnie, czy zawodowo poznać na przestrzeni lat Jerzego Hoffmana. Autorka przeprowadziła ponad 300 rozmów z przyjaciółmi, rodziną, znajomymi, współpracownikami Jerzego Hoffmana. Wspominają go ciepło, niektórzy z pewnym sentymentem.
Michał Pawłowski, farmaceuta, który chodził z Jerzym Hoffmanem do tej samej klasy, pamięta, choć od matury minęło 61 lat, że już w szkole był wyjątkowy. (...) Wodzostwo miał we krwi. Dobrze zbudowany, najsilniejszy w szkole.
Anna Dymna ceni Hoffmana najbardziej za to, że (...) on niczego nie kombinuje, nie kalkuluje, nie myśli: z tym mi się opłaca, a z tym nie. Jurek tak samo ceni maszynistę na planie, wózkarza, aktora. Szanuje ludzi.
Daniel Olbrychski tak mówi o reżyserze (...) Kocha nie tylko aktorów i potrafi tak to uczucie ofiarować, że wszystkie ekipy, z którymi pracowałem, odwzajemniają się Jurkowi taką samą miłością .
Czy trzeba dodawać więcej? Moim zdaniem nie. Gorąco zachęcam do lektury biografii Jerzego Hoffmana pióra Marty Sztokfisz.Gwarantuję, że poznacie wspaniałego, niebanalnego człowieka, a lektura książki dzięki ogromowi pracy, jaki w jej powstanie włożyła autorka - będzie prawdziwa przyjemnością. Jak sama autorka pisze Jerzy Hoffman to postać złożona, barwna, nietuzinkowa - człowiek wielu formatów. W oczy rzuca się potężna postać, zamaszyste ruchy, wylewność i emocjonalność. Jest jak wilk stepowy, potrzebuje przestrzeni, luzu, a jednocześnie słyszę, że to człowiek o niezwykle cienkiej skórze, którą przykrywa przemilczeniem, odpuszczeniem.