Mówi się, że zdania nie zaczyna się od ,,A więc" bądź ,,Więc", jednak zważywszy na fakt pewnej anty-mocy i zaburzenia popkulturowej równowagi w uznaniu i rozumieniu dla i tego czym jest oraz ma być Uniwersum Star Wars, głównie z perspektywy fanów, obowiązkiem wręcz będzie napisanie pewnego sprostowania, zaczynając od ,,A więc" właśnie, zważywszy na fakt, że niniejsze deliberacje dotyczą pewnej krótkiej komiksowej opowieści z Uniwersum SW, i to z okresu Nowego Kanonu, za którym jak każdy zorientowany w tym ,,niesnaskowym” temacie miłośnicy tego Świata ostatnio za bardzo nie przepadają. Dlatego też...
A więc, w kwestii ,,dobrostanu” starwarsowych treści, a zwłaszcza ich nowokanonicznych ,,rewelacji”: jedno trzeba przyznać włodarzom Disney’a oraz całemu zarządzającemu ,,procesem produkcyjnym” w Lucasfilm Ltd. matecznikowi – ta marka i korporacja w jednym, która, co nikogo nie powinno obecnie dziwić ma w swoich ,,mackach” Świat Gwiezdnych Wojen tworzy niezliczoną ilość treści, do których dostępność jest generalnie łatwa: od streamingu, przez kino, programy specjalne, filmy kinowe etc. Tak właśnie jest z gwiezdnowojennymi realiami: różnorodność, na którą nie można narzekać, to chyba jeden z atutów tego, co Disney robi dla Gwiezdnych Wojen w ogóle, także co robi dla tego jak fandom postrzega owe Uniwersum, co od niego żąda i jakie czerpie z tego korzyści. Jednak mimo całej masy tworów wtłaczanych do serducha Star Wars, ilość nie znaczy jakość. Disney i jego ,,dziecko”, Lucasfilm, kreują i kreują tych produktów filmowo-serialowo-tvshowych taką a nie inną sporą dla ex-marki Georga Lucasa ilość, gdyż kierują się jakimś dziwnym uniwersalnym na obecne czasy trendem: ,,ładujemy do wora to jakie społeczności, subkultury, wyznania i odczucia wyznają i preferują fani, mieszając to z ich starwarsowymi wymaganiami i trendami, a co z tego wyjdzie to trudno, ważne żeby robić tego dużo, a do naszych kieszeni niech mamony wlatuje coraz więcej”. Możliwe, że za ów stan rzeczy, za to co w obecnym bardzo chwiejnym stanie produkcyjnym i realizacyjnym Uniwersum, gdzie króluje wszechobecna Moc, a wspomnienie o Jedi i Sithach… to jedynie wspomnienie i mit, się dzieje, winę ponosi zarówno fan jak i twórca oraz producent i zlecający, czyli Disney oraz marka papy Lucasa. Możliwe również że wcale tak źle w 100% wokół naszej ukochanej franczyzy się nie dzieje, że to samo zaognianie i kierowanie się fałszywymi informacjami przede wszystkim dolewa oliwy do ognia i w jakiś sposób destabilizuje zarówno producentów oraz kreatorów Gwiezdnych Wojen oraz fanów. Ucierpią na tym wszyscy: od wszystkich zarządzających tym starwarsowym procesem po geeków oraz zwykłych odbiorców, którzy chcą poznać ,,w należyty sposób Star Wars!” i poszczególne produkcje, które z ramienia Uniwersum się tworzy. Już wiemy, że wrzodów i potężnej nadkwasoty z tego wszystkiego nabawiły się produkcje takiej jak: "Akolita", "Kenobi", "Ahsoka" oraz ostatni sezon "The Mandalorian". Nie wiemy jaki los czeka zapowiadane filmy Kanonu, które mają tyczyć się m.in. postaci Rey, możliwe że Ahsoki i ,,Mando” również - co konkretnie mają opowiadać i jak wpływać tym samym na dalszy rozwój Świata SW, tego też nie wiemy. ,,Akolitę” skasowano, serię o Obi-Wanie być może czeka podobny los, a z resztą tytułów, jak piszę… nic, ale to nic konkretnego nie wiadomo. A co z formą książkowo-komiksową dla Nowego Kanonu? Czy to ma przyszłość?
Mam to szczęście, że jestem dość cierpliwy, mimo mojego sentymentalizmu i ,,uwielbienia” (momentami zbyt bezgranicznego”) do wszystkiego co realizuje, jak i w jakiej odsłonie to robi: marka Star Wars. Jestem, jak wielu z Was, otwarty na nowe te specyficzne w całej popkulturze galaktyczne ,,dawno, dawno temu" wyzwania, ale nienawidzę tak dziwnej sytuacji jeśli chodzi o powieści i komiksy oraz mangi (bo te również ostatnio zawitały do Galaktyki!),gdy tworzy się bardzo, bardzo dużo, dla każdej możliwej grupy wiekowej ze zbyt dużym podziałem na takie grupy, rozciągając w ten sposób niezbyt rozsądnie dany temat, okres czasu lub epokę w Galaktyce poza granice spójności, logiki kreacji, poza granicę możliwej akceptacji takiego tworu ze strony fana. Różnorodność jest tu więc plusem oraz minusem, przykładowo: w obrębie Wielkiej Republiki mamy tak dużo książek, dla sporego targetu odbiorców, że sam nie wiem czego konkretnie się w tym przedziale wydarzeń w Galaktyce trzymać – to jest dobre jak i złe rozwiązanie ,,książkowego lucasfilmu”. Tak wprowadza się lekki dysonans dla odbiorcy, choć jeśli ten chce, to i zapewne będzie w stanie odnaleźć się w tej gromadzie treści znakomicie. Dla ogólnego Kanonu nieco lepiej wygląda odbiór komiksów z okresu Nowej Trylogii, czyli czasu od około końca Ep. VI, ,,Powrotu Jedi” do finału Sagi Skywalkerów, Ep. IX, ,,Skywalker. Odrodzenie”. Pojawia się tu multum tworów w tym narracyjno-graficznym medium, ale mimo swej ilości są one bardziej skupione i ogarnięte z tym, co i jak w tym okresie rozwijać. Szukając komiksowych inspiracji z tegoż to okresu Nowej Trylogii właśnie, natrafiłem na pozycję, czego sam się nie do końca spodziewałem, że wybiorę tak specyficzną lekturę: "Star Wars. Kylo Ren – Początki" od autorów: Guru-eFX, W. Sliney'a, C. Soule'a.
Ta krótka komiksowa przygoda, która liczy sobie zaledwie około 110 stron nic sobie nie robi z tego, że – choć to dziwnie zabrzmi – jest tak skąpa w swą objętość. To jej jedna z zalet, gdyż szybko zaczyna i szybko kończy nie do końca ukształtowaną ,,mini-historię” osadzoną wokół postaci Kylo Rena. Jeńców tytuł ten nie bierze – to lektura dla cierpliwych czytelników, którzy lubią wydać 40 czy 50 zł na komiks, któremu poświęcą tyle samo czasu, co wydaniu liczącemu 300 stron. Jak najbardziej pozytywnie absolutne wrażenie na czytelniku powinna robić szata graficzna – jej ogólny całościowy styl: kreska, dynamika i rozmieszczenie koloru, cienie, ilość rysunku w kadrze, no i same proporcje kadrów i ich odpowiednie poustawianie na planszach. Mówiąc dość łopatologicznie: jak ulał tego rodzaju wizualia pasują do tego, co ukazuje nam w kontekście postaci ambiwalentnego przez całe swoje życie, rozdzieranego wewnętrznie przez wpływy różnych strumieni Mocy Bena Solo alias Kylo Rena cała fabuła. Obraz oddaje tu nie wszystko, ale odpowiednio dużo, aby wizualnie opowiedzieć ,,streszczenie” upadku Bena jako człowieka i przyszłego adepta Jedi, który tu ,,przerodzi” się do formy adaptacji jego Ja, jako ktoś niepewny, butny, naiwny, krnąbrny, bezsensownie mściwy, jako: poplecznik Ciemnej Strony Mocy, jako… członek Zakonu Ren, Kylo Ren.
Wagi niniejszym recenzowanej komiksowej mini-opowieści, której autorów, o co mogę się założyć, nie do końca wszyscy odbiorcy tego tytułu będą znali, nie można bagatelizować, i to mimo swoich małych rozmiarów oraz zapełnianiu ostatnich kartek różnymi ,,alternatywnymi grafikami”. Na pewno komiks ukazuje to, czego nie wykreował wizualnie i scenariuszowo film "Star Wars. Episode VIII – The Last Jedi" oraz niektóre momenty Epizodu VII i IX Sagi, jednak nie robi tego wystarczająco pod względem ilości treści tu zawartych, budujących całość Uniwersum o kolejne istotne wątki w Kanonie. Powstanie ,,Kylo Ren. Początki” możliwe iż było podyktowane stworzeniem minimalistycznego, opakowanego w miarę sensownie w informacje komiksu, który ma ukazać jedynie zarys klasycznego już wątku w tym Uniwersum, czyli ,,przejścia danej postaci z Jasnej na Ciemną Stronę Mocy z ukazaniem pewnych sprzyjających temu okoliczności”. Sądzę, iż skupiono się tu narracyjnie na segmentach wydarzeń: nauki Bena u Luke’a, kuszeniu Ciemnej Strony, zarysie początku samego ,,aktu przejścia” ku ciemności dyktowanego przez podstępne kuszenie powoli ukazującego się nam z tej komiksowej perspektywy w Uniwersum: Snoke’a, co znacząco widać w tytule, choć i tak nie wszystko jest tak czytelne jak być powinno. Drugie co ,,Początkom" nie można odebrać, za co ta historia staje się dość wyrazista i odpowiednio dobra w odbiorze, to: detal graficzny w ukazaniu emocji postaci, miejscami celowo przerysowany, także detal rysunku przy sekwencjach związanych z niepewnością Bena i dramatycznymi momentami związanymi z Lukiem i Benem (jak wiemy ta dwójka była ze sobą silnie związana). Tła i wypełnienia nadają kreacji tej ,,mięska". I tak, w ten sposób dzięki tym elementom grafiki wyróżniającą tą opowieść, czyli takiemu a nie innemu stylowi i sposobie pracy twórców wydania, nie tylko narracja, ale całość stanowiąca o ,,Początkach” ożywa, nabywa tę odpowiednią wagę i jak trzeba oferuje nam świetny kontrast między tym, co było związane z Jasną i Ciemną Stroną Mocy nie tylko wokół Bena, ale i wszystkiego, co tu kreowano , a co wiązało się z tak skrajnymi aspektami Mocy: Światłem i Ciemnością.
,,Kylo Ren – Początki” to swego rodzaju skromny ,,taki tam” mały wycinek, (ale za to sądzę, że mimo wszystko nam fanom potrzebny) zaledwie kropla w morzu z wszechoceanu ogromnych możliwości, które dają nam treści z Star Wars, i to wszystkie jakiekolwiek powstały w materii Kanonu od 2014 roku. Ba, i to wszystkie, który tyczą się Rodu Skywalkerów, Hana Solo, Lei, także początków powstania Najwyższego Porządku, no i wielu aspektów nie tyle co ewolucji (bo ów omawiany komiks robi to po raz pierwszy w Kanonie),ale najważniejszych relacji i danych z historii Bena alias Kylo Rena. Sporym zaskoczeniem w omawianej pracy Soule'a i innych było to, iż wydarzenia tu określone, co warto nadmienić zważywszy na dołączenie Kylo w przyszłości do Zakonu Ren, zaczynają się dość solidnie: z grubej rury, bo w mrocznych i nazwijmy to ,,posępnych” okolicznościach pojawiają się członkowie tegoż to Zakonu– już siejący zniszczenie, już praktycznie rzecz biorąc diaboliczni, zostawiający za sobą potężne zakłócenia w Mocy oraz liczne stracone życia. Wątek Bena zostaje wtłoczony do fabuły nagle, także w emocjonalnie negatywnych, pełnych bólu i dramatu okolicznościach. Całość komiksu ma kilka linii historii, dziejących się na nie do końca sprecyzowanych przez autora obszarach, w niejasnych momentach ,,teraz” lub ,,wtedy”. Teoretycznie, choć to tylko moja prywatna sugestia, nie jest to istotne: to Ben na zmianę z jego tą ,,złą” wersją, Kylo Renem są najistotniejsi: Soule tak napisał scenariusz, aby syn Lei i Han błyszczał w określonych, szarpanych – tak jak jego wewnętrzne Ja! – momentach; aby pokazać dużo, ale jakby na zasadzie ,,było to kiedyś zaczęte, co będzie kiedyś skończone", niczym strona wyrwana z środka jakiegoś opowiadania.
Całość ,,kylorenowskich" Początków, został wykreowana, nie mówiąc drobiazgowo o szacie graficznie, bo jest ona naprawdę perfekcyjna jeśli chodzi o tą opisywaną scenariuszową mamałygę, w taki sposób iż wykazuje w sobie znamiona czegoś nieprzemyślanego, ot jako jedna wielka sinusoida, która przypadnie do gustu mało wybrednym fanom liczącym na każde możliwe dopowiedzenie treści do Kanonu, tyczące się byle kogo. Oryginalnie rysowane panele i ich montaż potrafią skupić uwagę na tyle, że zapomina się iż konstrukcja komiksu niekiedy faktycznie trąci myszką. I gdyby miała powstawać jeszcze jedna powieść graficzna o losach, historii, jakichkolwiek aspektach tejże postaci, rzecz jasna tyczy się to Kylo Rena, to nie dawałbym tej roboty Soule’owi, mimo iż jest jednym z najbardziej płodnych i różnorodnych starwarsowo-nowokanonicznych twórców, a zatrudniłbym kogoś z Marvel Comics lub DC czy nawet z Image Comics. Absolutnie nie zmieniałbym artystów koloru, tuszu, konturu – poza drobnymi dysproporcjami w kreacji Snoke’a i Bena w zmianie profilu lub rodzaju ujęcia, spisali się oni niniejszym znakomicie. Takiego ,,jednostrzałowca" powinno się przeczytać - nie porywające każdego, ale dość istotne informacje o Benie i jego przyszłym wcieleniu, które nie każdy z fanów będzie chciał pamiętać na amen, na wieczność.