"Historia facetów, jakimi chcielibyście być i jakich… chciałybyście mieć. Z pociętymi przez szable barkami i szramami od kul, przypominają watahę obliźnionych wilków. Doświadczonych, posiwiałych i śmiertelnie niebezpiecznych."
Tak brzmiał opis na okładce książki, zaintrygowany nim natychmiast sięgnąłem po książkę pana Przechrzty. Opowiada ona historię polskiej armii około roku 1937. Armii bogatszej o nowoczesną technologię, która skupiła się przede wszystkim na maszynach zwanych aparatami odycznymi. Owe aparaty są w stanie wykrzesać z człowieka nadnaturalne cechy (lepszy węch, większą siłę czy choćby przyspieszone reakcje – „Uniwersalny Żołnierz” od dziś „produkowany” także w Polsce). Niestety, powiem szczerze, zawiodłem się – ale o tym później.
Głównym bohaterem powieści jest Major Krohne, wyposażony w psi węch i bliznę na policzku. Żołnierz surowy i gotowy poświęcić się dla dobra ogółu, czołowy człowiek w tzw. „Dwójce” i bliski przyjaciel Piłsudskiego. Cała książka składa się z kilku opowiadań, oddzielonych pewnym odstępem czasu, w których „aktorem pierwszoplanowym” (o ile nie jedynym) jest wcześniej wymieniony major.
Specjalnie użyłem w poprzednim akapicie stwierdzenia ”(o ile nie jedynym)”, bo straszliwie mało jest „Wilczego Legionu w Wilczym Legionie”. Po opisie książki spodziewałem się kompanii rodem z Robin Hood’a. Wielu bohaterów, wyposażonych w odmienne cechy i posiadających interesujące charakterystyki, niestety musimy obejść się smakiem. „Dwójka” w żaden sposób nie przypomina grupy wiernych sobie towarzyszy, a jedynymi jej członkami którzy jeszcze jako tako zostali przedstawieni byli Tomczak i rotmistrz Narbutt ‑ Odolanicki, reszta snuła się przez książkę niczym senne mary. Brakowało mi tych „pociętych przez szable barków i szram od kul” zamiast tego dostałem powieść szpiegowską, nie mówię że złą, ale odmienną od tej którą chciałbym przeczytać.
Krohne bowiem dość sumienne spełnia swoje zadanie jako główny bohater i jego przygody niejednokrotnie nie pozwalają oderwać się od lektury. Zwroty akcji, liczne dialogi i odmienny bieg historii przemawiają na jej korzyść, ale nadal nie mogę przeboleć braku Wilczego Legionu. Znacznie bardziej trafnym tytułem byłaby po prostu „Dwójka”, wówczas nikt nie oczekiwałby od autora gromady weteranów, walczących za ojczyznę niczym długowłosy John Rambo w Wietnamie.
Niektórzy mogą odczuwać niedosyt fantastyki w fantastyce, bo jej głównym przejawem są wyżej wymienione aparaty i alternatywny bieg historii, ale jak dla mnie wystarczy.
[wcześniej opublikowano na:
http://maestermaks.wordpress.com/]