W każdym człowieku labirynty myśli.
Zostawiasz za sobą dom i codzienność w nim mieszkającą. Musisz od niej odpocząć, uciec od niej na kilka dni. Wymazać z głowy Anglię i Europę całą i tym samym zrobić miejsce dla Ameryki.
Wylatujesz.
Lecisz.
Żyjesz. Ona obok, od lat, od zawsze, obok ciebie. Teraz też.
Lądujesz.
Wysiadasz. Ameryka.
Welcome Juesej.
Cześć. Przyleciałem z Europy. Co u ciebie słychać? Witasz się, bo wypada, choć twoje słowa pochłania terminal lotniska, a głosy ludzi tu przebywających zagłuszają każdą literę.
Ameryka żyje zbliżającymi się wyborami prezydenckimi. Europa mieli wojnę na Ukrainie, która przestawiła oś czasu na godzinę zero.
Szukasz ukojenia w muzyce.
W Milesie, Bernsteinie, czy Bachu.
A noc? Podczas jednej z nich „(...) na ekranie powiek ukazuje ci się twarz zmarłej mamy”. Błyszczy, jak światło. Wyciąga do ciebie ręce. Żegna się z tobą po trzech latach od śmierci.
Ból ciała. Myśli. Im nie potrzeba paszportu ani wizy. Nie czekają na stempel, na bilet, na twoją zgodę. Są zawsze, gdziekolwiek pojedziesz, gdziekolwiek uciekniesz. Nieodłączni towarzysze, na których możesz liczyć, choć wolałbyś zgubić je w zatłoczonym miejscu i uciec.
W Ameryce widzisz inność. Inność w ludziach, ich głowach, ich codzienności, czy historii, której wszędzie dotykasz, a która czasem wywołuje u ciebie zgagę.
Przeszłość zbudowali ludzie, których już nie ma – tak cenni.
Teraźniejszość należy do tych udających wielkich – tych mniej cennych.
Juesej – konglomerat wszystkiego. Ras, mentalności, celów, kolorów, biedy i bogactwa... Innych potrzeb i dróg.
Sczytujesz słowa, które drgają w tobie. Czytasz, wracasz na początek i znowu zaczynasz. W „Juesej” wyczuwasz smutek, próbę pogodzenia się z sobą samym, z bólem w sobie i ze światem. Skłaniasz głowę na znak pokory, że tak, godzisz się, bo taka jest kolej rzeczy.
Po lekturze utworzył się we mnie zlepek myśli, słów, jakiś zdań ni moich, ni autora. Co mam napisać o „Juesej”? Bogdan Frymorgen zmienił się. Wcześniej pisał inaczej, teraz otwiera się na siebie, szuka pokory i cierpliwości. Wygładza drgania w sobie, godzi się na nieodłączny ból. Inny, lecz nadal to on. „Juesej” to nie tyle opis wyjazdu, ile osobiste myśli, spostrzeżenia, czy przemyślenia dojrzałego mężczyzny. To próba ułożenia chaosu świata na swój sposób.
To Bogdan Frymorgen... w którym zaczytujesz się ciągle od nowa i za każdym razem poznajesz go w inny sposób. Słuchacie razem Bacha, patrzycie na zdjęcia wystawione w muzeum, dotykacie skamielin, które od lat tu tkwią. Czujesz chropowatość drzew pod opuszkami palców, ale czujesz i jego – autora – towarzystwo.
Gdy kończysz zamykasz oczy.
Wychodzisz z terminala lotniska, by złapać autobus do domu.
„Zbawcza jest moc, która sprowadza człowieka na ziemię”.
#agaKusiczyta