Czytając drugą w mojej karierze czytelniczej książkę autorstwa Jodi Picoult pt. „Krucha jak lód” miałam lekkie déjà vu. Nie musiałam nawet długo rozmyślać nad przyczynami tego zjawiska. Pisarka bowiem znowu raczyła mnie tym samym schematem powieści co poprzednio. Wybrała kolejny temat przewodni swojej książki, dodała odpowiednich do tego bohaterów w tym po raz kolejny panią prawnik, której życie prywatne rzutuje na przebieg książki.
Muszę też znowu przyznać Jodi posiadanie lekkiego pióra, przy trudnych tematach to rzadkie wyróżnienie. Nie jest to jednak złote pióro. W tej książce głównym wątkiem dla mnie była niesprawiedliwość rodzicielska oraz przyjaźń.
Zazwyczaj w jakimś sensie współczuje matkom, których dzieci są przewlekle chore, co wiąże się z poświęceniem, dużymi wydatkami finansowymi itp. W większości przypadków nawet je podziwiam. Nie potrafię sobie wyobrazić siebie w takiej sytuacji, dla mnie to czysty heroizm. Jednak w książce postać Charlotte mnie dosłownie irytowała. Miałam wrażenie, że sama wkłada sobie na plecy krzyż i ten fakt sprawia jej pewną przyjemność. Córka służyła jej za usprawiedliwienie wszystkich wyborów życiowych, których dokonywała przede wszystkim dla siebie. Druga córka Amanda była „niestety” zdrowa, przez co nie spełniała egoizmu swojej matki a na dodatek musiała się dostosowywać do jej męczeńskiego trybu życia. Od małego wpojono jej, że ma być tą starszą, mądrzejszą itp. etc. Mówiąc krótko zabrano jej dzieciństwo do tego stopnia, że w każdym posunięciu widziała swoją winę. Ojciec dziewczynek jest kolejnym składnikiem opracowanego schematu – jest policjantem. Być może jest władczy i silny w pracy ( nie opisano tego), ale w domu oddaje prym swojej żonie. To Charlotte mówi mu, co i jak ma robić. Podobało mi się, że jest przykładem ojca i partnera, który kocha mimo wszystko. Kocha, choć Amanda nie jest jego biologiczną córką, kocha, choć Willow jego pierworodna jest chora a to przecież zwykle godzi w dumę policjanta. Kocha również Charlotte i daje tego największy wyraz będąc z nią, gdy robi źle. Jednocześnie jednak jako policjant jest człowiekiem honoru i żyje zgodnie ze swoimi zasadami, które niekoniecznie odpowiadają jego żonie. Żonie, która dla pieniędzy gotowa jest podać własną przyjaciółkę do sądu. Padają pytania: Ile warta jest przyjaźń? Czym jest godność i honor?
Niestety na te pytania Charlotte mogła odpowiedzieć sobie dopiero, gdy było już za późno by cofnąć się. Jodi pokazuje, że tak naprawdę największe konsekwencje naszych wyborów ponosi nikt inny, tylko dzieci.
Do książki dodano kilka przepisów na desery „autorstwa” Charlotte. Rozumiem powody, dla których to zrobiono w końcu matka dziewczynek niegdyś była cukiernikiem, później też nie jest to obce. Jednak dla mnie pieczenie to pełna ekstaza, coś po prostu fantastycznego a styl Jodi jest permanentnie smutny. Zdecydowanie brakowało mi tam radości, żartu, zabaw – czegoś oczywistego w przypadku dzieci. Proza pomimo tego, że książka wciąga i czyta się ją błyskawicznie to brakuje dla mnie dawkowania emocji. Moim zdaniem to, co wywołuje uczucia już jest w nas, a Jodi jedynie pisze i pozwala nam myśleć o tym, co my zrobilibyśmy, pozwala wczuwać się w rolę poszkodowanych.
Poruszany jest również temat aborcji. Czy usunęlibyśmy dziecko wiedząc wcześniej, że będzie chore? Wybór należy do czytelnika i ja też nie będę tutaj wygłaszać litanii w jedną bądź drugą stronę. Pisarka wskazuje tylko jeden ważny aspekt tych rozważań, pod którym ja jak najbardziej się podpiszę. Zanim dziecko urodzi się jest dla nas „czymś” niezidentyfikowanym. Po urodzeniu zaś natychmiast nasze więzy z nim zacieśniają się i nie można wymagać od normalnej matki, która przez kilka-kilkanaście lat zajmuje się dzieckiem by powiedziała, że bez skrupułów usunęłaby dziecko. Takie decyzje można podejmować na „sucho”, nie mając w pamięci tych wszystkich wspólnych chwil i żywego dziecka przed oczami. Dodatkowo kobiety decydujące się na usunięcie ciąży często już mają dzieci i ich myśli skoncentrowane są w głównej mierze a nie pojęciem „życia”. Urodzić jest łatwo, ale wychować już niekoniecznie. Wtedy też niewielu obrońców tego „życia” pomaga. Mówić zawsze jest łatwo...
Czy warto przeczytać? Owszem. Tak jak napisałam to nie jest złote pióro literatury pozwala jednak zatrzymać się i zastanowić nad sobą, nad swoimi wyborami czy zawsze są dobre i moralne( jeśli to dla Was ważne). Jeśli zaś książka Wam się nie spodoba to nie stracicie dużo czasu.