Istnieje takie powiedzenie: „Co cię nie zabije, to cię wzmocni”. Czy w każdym przypadku. Zastanawia mnie, od czego to zależy, że niektóre osoby czerpią z przykrych doświadczeń i stają się silniejsze, a inne staczają się po nich jak po równi pochyłej. Glennon Doyle, autorka książki „Wojowniczka miłości” zalicza się do tej pierwszej grupy. Swoje przeżyła i tymi doświadczeniami chce się podzielić ze światem. Chce dać kobietom siłę potrzebną do zmiany sposobu myślenia. Myślenia o czym, zapytacie się. O sobie.
W tytule książki pada słowo „wojowniczka”. Z kim lub z czym walczy Glennon Doyle? Hmm... Jak to ująć? Autorka sprzeciwia się dążeniu do perfekcji. Nie tylko w wyglądzie. Również w realizacji tzw. życia idealnego. Sprzeciwia się oczekiwaniom, stereotypom które narzuca nam środowisko, otoczenie. Zadaje pytania: „Jak mogę rozwijać się i być wolna, a jednocześnie być kochana? Czy będę damą, czy będę w pełni człowiekiem? Czy mam ufać temu, co się we mnie pojawia i wciąż rosnąć, czy zagłuszyć to wszystko, aby się dopasować?”[1] W innym miejscu zastanawia się: „Dlaczego tak wyglądam? Dlaczego jestem tak ubrana z włosami w kolorze, który nawet nie przypomina mojego własnego? Dlaczego zawsze muszę próbować być wyższa, bardziej blond, szczuplejsza i bardziej pijana?”[2]
I tu już mam pierwszy zgrzyt w z związku z tą książką. Gelnnon Doyle nie przekonała mnie, że walczy z czymś, z czym trzeba walczyć. Czy to nie jest trochę tak, ze walczymy z naturą? Człowiek jest istotą społeczną, więc normalnym jest, że chce dostosować się do grupy, że chcemy znaleźć partnera, że boi się samotności. Inną kwestią jest, kiedy w swoich poczynaniach tracimy zdrowy rozsądek. Kiedy robimy coś wbrew sobie. To jest złe. Ale samo dążenie do wymarzonego ideału jest oznaką siły.
Drugi zgrzyt ma z główną bohaterką. Glennon Doyle pisze o sobie jakby z boku. Do tego stopnia, że miałam wrażenie, iż czytam o osobie, która nie przeżywa swojego życia, ale jest jego biernym uczestnikiem. Jej wspomnienia przetykane są pewnymi refleksjami, co z tego kiedy dystans między „ja” a „działanie” jest ogromny.
Z zachowania bohaterki bije też pewien infantylizm. Na tyle mnie on drażni, że nie jestem w stanie jej zaufać. „(…) uczę się życia domowego, uważnie oglądając reklamy telewizyjne, w których występują żony”[3]. pisze Glennon Doyle. Yyyy..., chyba nie ma się czym chwalić. Mi również daleko do perfekcyjnej pani domu, ale staram się sięgać po lepsze źródła. Chociaż ten fragment można by nawet uznać za zabawny. Był w jednym filmie bądź książce wątek kobiety, która pragnęła życia z katalogów i to pragnienie skrupulatnie realizowała. Nie pamiętam gdzie to widziała, ale pomysł został opracowany fantastycznie. Jeżeli komuś coś świta będę wdzięczna za tytuły.
Wracamy do „Wojowniczki miłości”. Wcześniejszy cytat był nawet słodki, ale teraz przyszedł czas na moją wisienkę na torcie, na tę krople, która przelewa czarę. „Przybieram na wadze dwadzieścia siedem kilogramów, bo dziecko uwielbia ciasteczka z kawałkami czekolady i lody z bakaliami, a dostarczanie mi ich każdego dnia jest dla mnie bardzo ważne”[4]. Ten fragment może być interesujący w związku z problemami z odżywianiem, jakie dotknęły autorkę. Prezentuje on jej stan umysłu w danym momencie. Tylko pisanie o tym, na tak wielkim luzie budzi mój ogromny sprzeciw. Widzę przed sobą „słodką trzpiotkę” z pudełkiem lodów, która nagle postanawia zbawić świat i nie mam ochoty słuchać jej mądrości. A w duchu dziękuję, córce, że ona w życiu płodowym wolała obżerać się jabłkami.
Jeżeli chodzi o fabułę „Wojowniczki miłości” jest nawet ciekawa. Bohaterka jest kobietą, która walczy z samą sobą, która nie może odnaleźć się w życiu. Do tego historia małżeństwa zaliczającego wzloty i upadki. Bez traum, bez „freudowskich” analiz. Z jednej strony „zwyczajne życie”, ale z drugiej bardzo zdystansowane od życia. Filozofia, którą Glennon Doyle prezentuje w swojej książce, nie przemawia do mnie. Uważam, że w codzienności wystarczy nam zdrowy rozsądek, a nie rewolucja. Być może, gdyby autorka, i zarazem bohaterka, była bardziej zaangażowana w powieść, gdyby nie wydała mi się taka bierna poderwałaby moje cztery litery z fotela. Tymczasem, ja dalej siedzę sobie wygodnie.
[1] Glennon Doyle, „Wojowniczka miłości. Wspomnienia”, przeł. Irmina Lubowiecka, wyd. Sensus, Gliwice 2022, s. 19.
[2] Tamże, s. 52.
[3] Tamże, s. 82.
[4] Tamże, s. 86.