Manuela Gretkowska to persona, której nie trzeba szerzej przedstawiać: sztandarowa postać polskiego feminizmu, jest przede wszystkim osobą publiczną. Myśląc Gretkowska automatycznie widzimy nagie ciało z plakatów wyborczych Partii Kobiet oraz miesięcznik "Sukces" z wyciętym artykułem jej autorstwa, oględnie mówiąc, niezbyt przychylnym braciom Kaczyńskim. Tymczasem Gretkowska jest przede wszystkim pisarką, moim skromnym zdaniem, znakomitą pisarką.
Tytułem wstępu pragnę nadmienić, że nie jest to książka dla osób szczególnie wrażliwych na naturalistyczne opisy. Uważam jednak, że nie ma ich dużo i są całkowicie zasadne. Nie będę w recenzji podejmowała ani polemiki z ideologią feministyczną, ani też nie będę nikogo indoktrynowała. Jednak sięgając po dzieła Manueli Gretkowskiej, trzeba liczyć się z tym, że odnajdziemy w nich elementy feministyczne, a sam feminizm operuje pewną siatką pojęciową (w mniemaniu powszechnym wulgarne nazewnictwo narządów płciowych, "oswajanie" menstruacji). Jednak błędem byłoby nazwanie "Transu" traktatem feministycznym. Przesłanki ideologiczne nie powinny raczej przysłonić wyśmienitej lektury czytelnikowi nastawionemu do niej nieprzychylnie.
"Trans" jest historią kobiety, a nie związku, jak możemy powszechnie przeczytać w opisach i recenzjach. Ona jest debiutującą scenarzystką, dobijającą trzydziestki rozwódką. Przez większą część powieści, w formie retrospekcji, poznajemy bieg i ścieżki jej życia. On, Laski, jest powszechnie znanym i cenionym reżyserem, jej guru, wzorem i obiektem bezwarunkowego podziwu oraz pożądania. Główna bohaterka, kobieta, zwana przez Laskiego Marysią, wychowywała się w niezbyt sprzyjającym środowisku; jej matka była w wyniszczającym konflikcie z teściową, a wycofany ojciec był największą miłością jej życia. W wieku szesnastu lat poznała swojego męża, z którym opuściła Polskę, w strachu przed niepewną przyszłością. Oboje mieli nie po drodze z komunistycznymi władzami. Dziewczyna jednak, rozpieszczana przez ojca nie do końca wiedziała co to odpowiedzialność i niekoniecznie zdawała sobie sprawę z konsekwencji popełnianych czynów i pozwoliła, by w jej krew weszły zdrady. Gdy jedna z nich wyszła na jaw, mąż odchodzi. Jednak Marysia nie potrafi być sama i kiedy tylko nadarza się sposobność podejmuje wyniszczający związek z reżyserem Laskim.
Wbrew temu, co możemy przeczytać na okładce, nie do końca jest to książka o toksycznym uzależnieniu od drugiej osoby. Moim zdaniem, jest to studium dojrzewania kobiety oraz w ogromnym uproszczeniu pochwała freudowskiej psychoanalizy. Marysia nie jest dojrzała, będąc w związku małżeńskim, cały czas doświadcza lęków separacyjnych i tęsknoty za ojcem, nie może w pełni stworzyć związku z mężem, cały czas chce się od niego uzależnić i zepchnąć odpowiedzialność za swoje życie na niego, co wyraża się w wiecznie stawianym mu podczas kłótni pytaniu: "Co będzie dalej?". Podobnie po rozpadzie małżeństwa, najbardziej boi się samotności, cały czas chce spychać na kogoś swoją niepewność i czeka, na "życiowego kierownika", np. po otrzymaniu intratnej propozycji pomocy w napisaniu scenariusza wręcz błaga swego dotychczasowego pracodawcę, by pozwolił jej nadal mieszkać u niego i sprzątać, byle tylko nie być niezależną. Podobnie w Laskim od razu widziała swego męża, tolerowała zdrady, upokarzanie, alkoholizm oraz przedmiotowe traktowanie, byle tylko z nią został na całe życie. Metaforą jej dorastania był sztuczny ząb. Kiedy poznała Laskiego wypadł, ale został odnaleziony i wstawiony, później z każdym dylematem i podjętym działaniem on się kiwał. Wreszcie, po osiągnięciu niezależności wstawia sobie nowy. Nietrudno zauważyć, że pierwowzorem postaci była poniekąd sama Gretkowska. Przecież Marysia też uciekła do Paryża, tok jej wędrówek zgadzał się chronologicznie z tokiem wędrówek autorki, tak samo kochała antropologię. Ponad wszystko Gretkowska naprawdę napisała scenariusz "Szamanki" dla Andrzeja Żuławskiego, pierwowzoru Laskiego.
Jeżeli chodzi o Laskiego, podobnie poszedł pod psychoanalityczny nóż. Rysy charakteru reżysera są opisane bardzo dokładnie: prostactwo, chamstwo, przedmiotowe traktowanie kobiet. "Trans" nazywany jest odwetem za sprawę Weroniki Rosati, z czym warto się zapoznać, bo zupełnie inaczej czyta się książkę wiedząc, że Laski to Żuławski i co takiego tej biednej aktoreczce zrobił. W każdym razie Gretkowskiej z pewnością udało się nieźle dopiec autorowi "Nocnika".
Lojalnie uprzedzam, że zabierając się do lektury "Transu" lepiej przygotować sobie kilkanaście wolnych godzin, bo nie jest to książka od której łatwo można się oderwać. Gretkowska jak zwykle w warstwie warsztatowej unika patosu, operuje ciętym i czasem aż niesmacznym językiem (już na początku wspominałam o feministycznej siatce pojęciowej). Podczas lektury miałam wrażenie, że nie użyła ani jednego niepotrzebnego zdania, że wszystko ma sens w kontekście całości wątku. Jednakże należy oddać jej hołd za to, że stworzyła potwora, który nie da Ci spokoju, dopóki nie poznasz zakończenia.
"Trans" powinien trafić w ręce przede wszystkim przyszłych psychologów. Jednak książkę z czystym sercem mogę polecić prawie każdemu, w szczególności kobietom dojrzewającym (nie nastolatkom, mogą jej nie zrozumieć, ale tym, kobietom, które nie mogą stać się dorosłe lub czują, że ta kwestia ich dotyczy. "Trans" pokazuje, że zjawisko to ma niewiele wspólnego z metryką, a raczej z odpowiedzialnością i niezależnością). Jedyne osoby, które powinny trzymać się od niej z daleka to te, którym wybitnie przeszkadza i utrudnia życie feminizm. Dla całej reszty lektura "Transu" będzie doskonałą zabawą, a także, być może, przyczynkiem do zainteresowania się psychologią lub ideologią feministyczną.
Moja ocena: 9,5/10