Bardzo dziękuję Wydawnictwu Dolnośląskiemu, które podarowało mi do recenzji egzemplarz „Dzieci krwi i kości” Tomi Adeyemi .
Zacznę od tego, że miałam pewne obawy, gdyż już od dawna wydawało mi się, że po prostu wyrosłam z fantasy. Kiedyś było całym moim życiem i zaczytywałam się z nim, (chwytając się niemal każdej książki w tej tematyce), ale z biegiem czasu oczekiwania rosły, a ja odkryłam, że komukolwiek ciężko dorównać Sapkowskiemu, Tolkienowi i Martinowi i po prostu się męczyłam. Aż zwyczajnie zaczęłam sięgać po takie książki coraz rzadziej i rzadziej.
Kiedy otworzyłam „Dzieci krwi i kości” poczułam jednak znajomy dreszcz, gdyż moim oczom ukazała się mapka. Przecież każda szanująca się książka fantasy musi mieć mapkę! Przestudiowałam ją i ruszyłam dalej. Na kolejnej stronie był wykaz magów i bóstw i tu już byłam nie na żarty speszona, myśląc, że „już dawno przestałam zapamiętywać takie rzeczy” .
Ale przystąpiłam w końcu do czytania. I się nie zawiodłam.
Książka Tomi Adeyemi opowiada o fikcyjnej krainie, Oriszy, w której jedenaście lat temu umarła magia. Magicy, osoby z białymi włosami, są traktowane na równi z robactwem, wzbudzają niechęć i agresję, a ich największym wrogiem jest rodzina królewska. Jednak główna bohaterka, białowłosa Zelie wskutek zrządzenia losu oraz niewyparzonego języka (trudno powiedzieć co zadziałało bardziej ;) wplątuje się w zamieszanie z księżniczką. Wkrótce potem odkrywa, że jest jedyną osobą, która może przywrócić magię w swojej ojczyźnie oraz szacunek do podobnych sobie ludzi. Od tej pory ona, jej brat i księżniczka Oriszy wyruszają wypełnić swoją misję, a ich śladem podąża ktoś bardzo im nieprzychylny.
Książka jest sprawnie napisana. Każdy rozdział jest imienny, żebyśmy mogli poznać punkt widzenia bohaterów z osobna. Mało tego, wydaje mi się, że w każdym z rozdziałów autorka gwarantuje nam małe trzęsienie ziemi. Zresztą od pierwszych stron książki napięcie tylko narasta. Zaczyna się od katastrofy, żeby przejść w totalne tsunami akcji i emocji. Nie sposób się przy tym nudzić, (choć w pewnym momencie można się już nawet zaczynać modlić o wytchnienie dla bohaterów ;). Mimo nagromadzenia magów, moje początkowe obawy okazały się nieuzasadnione. Autorka prowadzi nas przez świat Oriszy tak, byśmy nie mieli wątpliwości o jaki rodzaj magii chodzi, (a w razie problemów zawsze można przecież cofnąć się do pierwszych stron i wszystko sobie przypomnieć).
Akcja jest pełna zwrotów. W pewnym momencie nawet dotychczasowi wrogowie muszą sprzymierzyć się, aby ocalić tych, których kochają oraz zbudować świat, który mimo różnic, sobie wymarzyli. A czytelnik otrzymuje prawdziwy rollercoaster napięcia, podejrzeń i nieufności, zastanawiając się komu zaufać i jak to się wszystko skończy.
Główna bohaterka jest twarda i niepokorna. Brnie przed siebie przekonana o słuszności swojej sprawy. Napędzana zemstą, ale i miłością. Mimo wszystko uważam, że to jednak nie ona, a Amari, księżniczka Oriszy, zasługuje na największą uwagę. Jej przemiana w trakcie wyprawy jest spektakularna, kiedy odkrywa w sobie nieznane wcześniej pokłady olbrzymiej odwagi i determinacji.
Tomi Adeyemi oparła swoją powieść na mitologii afrykańskiej, co uważam za bardzo interesujące. Dotychczas nie miałam z nią styczności, więc poznawałam ją z prawdziwą przyjemnością. Ogromne uznanie należy się też tłumaczowi, Łukaszowi Witczakowi, który wykonał kawal dobrej roboty, choćby tłumacząc w świetny sposób nazwy fantastycznych zwierząt królestwa Oriszy.
Ta pięknie wydana książka o niespotykanej treści przekonała mnie, że na fantasy jednak nigdy nie jest się za starym, nie wyrasta się z niego. Po prostu trzeba trafić na odpowiednią powieść. Z przyjemnością sięgnę po kolejny tom.