Zawsze chętnie pochylam się nad książkami, których bohaterki są moimi imienniczkami. Nie inaczej było i tym razem, choć muszę przyznać, że gdybym nie dostała jej w prezencie od kumpla, zapewne umknęłaby mi w gąszczu innych czekających na mnie książek.
Na okładce napisane jest, że autorka książki została finalistką The Man Booker International Prize z 2017 roku. Spodziewałam się górnolotnej literatury, tymczasem otrzymałam prosto zbudowaną obyczajówkę, o kobiecie, która mierzy się z różnymi problemami. Jednak nie należy traktować tej historii po macoszemu, wydaje mi się, że ma ona głębszy przekaz, niż może się z pozoru wydawać. Ale o tym za chwilę.
Sonia Hansen jest kobietą po czterdziestce. Mieszka w Kopenhadze, a zawodowo zajmuje się tłumaczeniem szwedzkich kryminałów. Ma problemy z relacjami zarówno rodzinnymi, jak i damsko-męskimi, czy ogólnospołecznymi. Jest samotna. Towarzystwa dotrzymuje jej jedynie koleżanka Molly, która - trzeba uczciwie to przyznać - widzi jedynie czubek własnego nosa, oraz Ellen, która - z drugiej strony - wręcz przesadnie interesuje się problemami Soni.
Pewnego dnia Sonia zapisuje się na prawo jazdy. Chce uzyskać poczucie sprawczości i samodzielności. Trafia jednak na potwornie inwazyjną i przekraczającą wszelkie granice instruktorkę, która tak jest zajęta plotkowaniem i paleniem papierosa za papierosem, że nawet nie uczy jej zmiany biegów! Do zdań, którymi Sonia sabotuje siebie w głowie dochodzi więc „Nie umiem zmieniać biegów”. Jakże znaczące są dla niej te słowa! Na domiar złego Sonia mierzy się z zawrotami głowy, które pojawiają się w najmniej oczekiwanych momentach. Dalszego ciągu historii nie będę Wam zdradzać, przejdę do przemyśleń.
I tu zaczyna się moja interpretacja. Proces przemiany i psychologia Soni są tak skrupulatnie nakreślone, że pomimo prostej historii mam poczucie, że to nie o fabułę tu chodzi, a o rozwój bohaterki. Ze strony na stronę obserwujemy jak najpierw kiełkuje, a następnie wzrasta w niej asertywność. Ma ochotę się buntować i robi to. Małymi kroczkami, które z czasem stają się coraz śmielsze i małym „nie”, które w miarę upływu czasu przeistacza się w bezpośredni komunikat „Nie zgadzam się!”. Przepracowuje w głowie toksyczne relacje i odcina się od tych, którzy ściągają ją w dół w jakikolwiek możliwy sposób. Zaczyna stawiać na siebie. Co ciekawe, dzieje się to w miarę jak nabiera umiejętności jazdy autem. Mam wrażenie, że nauka prowadzenia auta jest tu metaforą siadania za kierownicą własnego życia.
Żeby nie było tak różowo, napiszę też o tym, co mi się nie podobało. Podczas codziennych czynności do świadomości Soni przebijały się dawne, zakurzone wspomnienia. Autorka napisała je w taki sposób, że faktycznie sprawiały wrażenie wyblakłych, jak stare zdjęcia (mała dygresja: wspomnienia w naszych głowach – szczególnie te z dzieciństwa – też są jakby wypłowiałe… ciekawe!). Nużyły mnie te wspomnienia i miałam wrażenie, że robi się już z tego dygresja do dygresji do dygresji. Wielowarstwowość jest fajna, ale tutaj po prostu coś mi nie zagrało.
Podsumowując: „Lusterko, ramię, kierunkowskaz” to przyjemna i niespieszna lektura, będąca urywkiem z życia kobiety znajdującej się w procesie przemian życiowych. Kobiety, która po czterdziestce zaczyna szukać drogi do siebie. Jeżeli oczekujecie zawrotnej fabuły, która sprawi, że nie zmrużycie oka w nocy, będziecie zawiedzeni. Jeśli jednak szukacie spokojnej książki do poczytania przy kawie „Lusterko...” powinno przypaść Wam do gustu.