Gdyby ktoś Ci powiedział, że ludzie się nie zmieniają, uwierzyłabyś/uwierzyłbyś?
Stworzono już dość sporo „rankingów” książek Sarah J. Maas, w których oceniano, jak „Księżycowe Miasto” wypada na tle „Szklanego Tronu” czy „Dworów”. Moja przygoda z jej twórczością obejmuje tylko Dwory i właśnie „Księżycowe Miasto”, które podoba mi się o wiele bardziej niż wesołe przygody Feyry i Rhysa. Co takiego ma w sobie najnowsze dzieło Maas, co sprawia, że tysiące osób tracą dla niego głowę?
Zanim przejdziemy do właściwej sesji – drobne ostrzeżenie.
Cóż, ostatnie, co można powiedzieć o tej książce, to że w trakcie tłumaczenia na język polski została złagodzona. Hell no. A może to ze mną jest coś nie tak, skoro nie wyobrażam sobie powiedzieć do najlepszej psiapsi „Ty pieprzona zdziro„? Z tego powodu osoby dość wrażliwe na punkcie wulgaryzmów powinny najpierw dobrze się zastanowić, czy chcą po tę książkę sięgnąć.
Pierwszym, co rzuca się w oczy i zachęca do sięgnięcia po książkę, jest zdecydowanie okładka. Wiem, że nie powinno się oceniać książki po okładce (mało to terapeutyczne). Ale sami przyznajcie – każda okładkowa sroka będzie ukontentowana.
Przyciąga wzrok, intryguje, zachęca do zagłębienia się między stronice i odkrycia, kim jest ta dziewczyna, czemu w sercu ma dziurkę od klucza, kto owy klucz dzierży lub co oznacza kruk na jej dłoni? (wyglądem może i kruk, ale rozmiarowo to raczej kawka). No i ten złoty półksiężyc – jaką rolę odegra? W końcu, jak się z czasem okaże, od niego wszystko się zaczyna i na nim kończy.
Świat, który wykreowała Maas jest dość rozległy i złożony. Akcja dzieje się w tytułowym Księżycowym Mieście, w którym każdy ma z góry przypisane miejsce. Elfy, zmiennokształtni, wiedźmy, anioły, ludzie. Oraz ci, którzy znajdują się pomiędzy jak nasza główna bohaterka Bryce. Wraz z rozwojem wydarzeń poznajemy kolejne postacie i stworzenia, często budzące lęk lub odrazę, chcące wyrwać się z niszy, na którą skazała ich decyzja obcych i obojętnych Asteri.
Hunt, Jesiba, Danika, Ruhn, Philip Briggs i wielu innych swoim postępowaniem wyrażają sprzeciw przeciw przyjętym normom, pokazują, że nie dadzą narzucić sobie czyjejś woli i nie boją się zbaczać z utartych dróg. Chcą udowodnić światu, w którym przyszło im żyć, że mają prawo decydować o tym, kim chcą być i mają odwagę, aby podążać wybraną ścieżką, każdy na swój sposób.
Bohaterowie nie są zero-jedynkowi. Dojrzewają i zmieniają swoje poglądy, oswajają się z faktami i pokonują swoje słabości. Jednocześnie nie są wszechmocni, mają swoje ograniczenia, które wpływają na ich możliwości i toczącą się akcję. Różnią się między sobą a zarazem są do siebie podobni. Charakteryzuje ich upór i żądza dotarcia do prawdy – w tym przypadku odkrycia, kto stoi za kradzieżą cennego artefaktu oraz makabryczną zbrodnią.
Uczestnictwo w śledztwie i podążanie w kierunku rozwiązania sprawy, stawia przed Bryce i Huntem pytanie o to czym jest prawa i na ile wpływowi przedstawiciele Lunathionu są w stanie na nią wpływać. Pytanie, gdzie kończą się granice dobra a zaczynają tereny zepsucia, fałszu i manipulacji. Im bliżej odkrycia prawdy, tym więcej krętych ścieżek i błędnych tropów. Nasi bohaterowie muszą także skonfrontować się z samymi sobą, swoimi uczuciami i pragnieniem, kim chcą się stać.
Gdybym miała za pomocą jednego słowa powiedzieć, o czym jest ta książka, wybrałabym słowo „strata”. Powieść ta jest przesycona przemijaniem, oswajaniem się z utratą bliskiej osoby. Śmierć przyjaciółki towarzyszy Bryce praktycznie na każdym kroku i rzutuje na jej obecne życie. Razem z nią zastanawiamy się, czy możliwy jest powrót do normalności po przeżyciu takiej tragedii, a jeśli tak, to jak tego dokonać.
Maas zręcznie operuje słowami, tka z nich sieć, w którą czytelnik daje się złapać. W ten sposób współodczuwa z bohaterami książki a ich życiowe zmagania stają się jego współudziałem.
Finalnie dostajemy pociągającą mieszankę igrającą na naszym pojęciu moralności i emocjach, wyzwalającą w nas apetyt na więcej.
Nie da się ukryć, że pisarka wysoko zawiesiła sobie poprzeczkę i wzbudziła w rzeszy czytelników wysokie oczekiwania co do dalszych losów mieszkańców Lunathionu. Pytanie, czy podoła i nie wpadnie w pułapkę „tasiemcowatości”, w wyniku której dostaniemy historię ciągniętą na siłę i coraz bardziej tracącej poziom. Oby nie.
Recenzja pochodzi ze strony terapiaksiazkoholika.com