Ileż to razy w swoim życiu cytowałam popularne zdanie, że czas „rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady”? Nie zliczę tego. Zazwyczaj działo się to w trudnych, stresujących chwilach życia, gdy byłam zmęczona natłokiem spraw, obowiązków i braku czasu. A gdzie lepiej wypocząć i odciąć się od codziennej pogoni za wszystkim? No oczywiście, że tylko w Bieszczadach. Tak one się kojarzą. Ze spokojem, głuszą, szumiącą ciszą i całą paletą barw, w zależności od pory roku. Czy aby na pewno jest tam tak, jak się to stereotypowo wydaje?
Adrian Markowski w swojej kolejnej już publikacji opowiada o tych pięknych, owianych mnogością tajemnic wzgórzach. Ta książka to nie jest przewodnik. Nie dowiecie się z niej, które szlaki są najpopularniejsze, które są trudne i jak ułożyć sobie plan wycieczki, by zoptymalizować czas wędrówki.
To opowiedziana przyjemnym, gawędziarskim tonem sugestia, by spojrzeć na Bieszczady inaczej. To zachęta, by tworzyć własne szlaki, by poszukiwać swoich ścieżek i stworzyć własną, niezależną formę wypoczynku. Trzeba włączyć tryb „szwendacza” a te zielone wzgórza odkryją przed nami inne oblicze.
„Trzeba tylko nadstawić ucha, oczy przyzwyczaić do zmierzchu, bo słuchać, nie znaczy słyszeć, a widzi także nie każdy, kto patrzy” – to zdanie idealnie obrazuje, jak wygląda życie w Bieszczadach i aby poznać, choć cząstkę tajemnic tego zielonego rejonu, trzeba wyostrzyć wszystkie zmysły. Przede wszystkim jednak trzeba chcieć odkrywać, podążać nieznanymi ścieżkami, szukać i rozglądać się, bo w tych wysokich trawach można odkryć prawdziwe perełki wieków minionych.
W książce znajdziemy mnóstwo informacji historycznych o miejscach, łącznie z wyjaśnieniami etymologicznymi nazw miejscowości czy wzgórz. Dowiemy się, skąd wzięła się nazwa Połonina Caryńska, czy Wetlina. Nazwy, które każdy z nas na pewno doskonale zna. Ta „gawęda” wzbogacona jest dodatkowo o sporą ilość zdjęć nietypowych atrakcji czy mapek, które pokazują szlaki i te znane i te zupełnie nietypowe.
Autor skupił się na przedstawieniu kilku postaci mocno związanych z Bieszczadami. Najwięcej miejsca poświęcił poecie Jerzemu Harasymowiczowi, którego poetyckie pióro ukazywało wszystkie oblicza tych dzikich terenów. Pan Adrian jest również poetą i z treści można wyczuć poetycką nutę i sporą dawkę wrażliwości na piękno, którym Bieszczady ewidentnie pisarza zauroczyły.
Z treści wyłania się obraz regionu, który jest kulturową mieszanką wielu narodowości, zapomnianych cmentarzy, pozostałości po wioskach czy kiedyś znaczących budowlach. Autor zdecydowanie pokazuje czytelnikowi, że życie w Bieszczadach to nie taka sielanka, o której myślą udręczeni miejskim pędem ludzie.
Nie ukrywam, od kilku lat jestem w grupie „wolę Tatry”, jednak do Bieszczad mam i zawsze będę miała szczególny szacunek i sentyment. Tam urodziła się moja Babcia, zatem jedna gałąź rodzinnego drzewa jest taka „bieszczadzka”. Cieszy mnie to niezmiernie i równie mocno żałuję, że tych, którzy mogliby mi opowiedzieć o dawnym życiu w górach, już nie ma.
Dzięki książce Adama Markowskiego nabrałam ochoty, by jednak któregoś razu wyrwać się w babcine strony, włączyć szwendacza i postarać się odnaleźć nowe ścieżki i nietypowe miejsca.
„Bieszczady dla tych, którzy chcą je poznać naprawdę” oceniam na 8/10. To wspaniała lektura napisana w świetnym stylu. Zachęcam do czytania.
Serdecznie dziękuje Wydawnictwu Prószyński i S-ka za egzemplarz recenzencki.