Luca D'Andrea, włoski pisarz, absolwent filologii niemieckiej, akcję powieści osadził we Włoszech, w Górnej Adydze, w południowym Tyrolu, w Dolomitach, w wiosce Siebenhoch (coś jakby Siedem Wzgórz lub Siedem Szczytów – kiedyś jednak nazwa ta brzmiała Siedem Jaskiń) i jej okolicach. To specyficzna miejscowość, bo zamieszkuje ją zamknięta, dystansująca się od reszty świata, mniejszość niemiecka. Jej mieszkańcy, mówiący własnym dialektem niemieckim, nie tolerują wszystkich obcych, ale Włochów w szczególności. W pobliżu Siebenhoch, w górach (wszystko dzieje się w górach i z nimi jest związane), znajduje się niebezpieczny wąwóz Bletterbach – miejsce dla fabuły kluczowe.
Jeremiah Salinger i Mike McMellan – Amerykanie, przyjaciele, scenarzysta i reżyser, miłośnicy filmowania. Szybko zorientowali się, że na Oscary (zarezerwowane dla filmów fabularnych) szans nie mają, więc zajęli się tworzeniem filmów dokumentalnych. Uznanie i sławę w swoim środowisku, a także liczące się honoraria, zdobyli cyklem filmów dokumentalnych o pracownikach pomocniczych, towarzyszących zespołom muzycznym w trasach koncertowych. Wtedy Jeremiah Salinger z rodziną wyjechał do Siebenhoch, miejsca, w którym urodziła się i wychowała jego żona, gdzie był jej dom rodzinny.
Obserwując pracę ratowników górskich Salinger namówił przyjaciela, Mike’a, McMellana, do nakręcenia kolejnego dokumentu o tych właśnie ludziach. Pomysł wydawał się świetny, ale przedsięwzięcie źle się skończyło – w akcji ratunkowej, którą filmował Salinger, zginęła cała załoga ratowniczego helikoptera, jedynie on cudem uniknął śmierci. Przypłacił to traumą pourazową, napadami paniki i innymi problemami psychicznymi.
Pewnego razu Jeremiah Salinger zabrał córeczkę, pięcioletnią Clarę, na wycieczkę do Bletterbach, lokalnej choć nie całkiem bezpiecznej atrakcji turystycznej. Tam, zupełnie przypadkowo, dowiedział się o brutalnym zabójstwie trojga młodych ludzi trzydzieści lat wcześniej. Sprawcy zbrodni nigdy nie odnaleziono. Wkrótce Salinger dowiedział się jeszcze czegoś na ten temat i w konsekwencji obsesyjnie zaczął szukać odpowiedzi na pytanie, kto zabił, co w ogóle stało się wtedy i dlaczego. Mimo że odradzali mu to bardzo wszyscy z żoną i teściem włącznie, Salinger uznał, że rozwiązanie zagadki masakry w wąwozie Bletterbach uleczy go z traumy po tragicznie zakończonej akcji ratowniczej. Zginęli wtedy ratownicy, pilot helikoptera i turystka, którą ratowali.
Wątek kryminalny powieści zaczyna się dopiero w tym momencie.
„Istota zła” spodobała mi się wyjątkowo. Możliwe, że częściowo dlatego, że czułem przesyt powieściami w stylu „szybcy i wściekli”, z huraganową akcją non-stop. Ta historia jest bardzo długa, a jej aspekt kryminalny wydał mi się ważny, jak najbardziej, ale nie najważniejszy. Początkowo nawet myślałem, że jest to powieść psychologiczno-obyczajowa (nie czytałem tekstów na okładce, nie próbowałem zapoznawać się z recenzjami).
Kiedy sensacja już się zaczęła, dość szybko domyśliłem się, jaki będzie koniec, rzecz jasna bez detali. Jednak to zupełnie nie przeszkadzało mi w lekturze, bo ważniejsze były motywy działania Salingera i innych bohaterów, ich postawy życiowe i przekonania.
Polecam, ale ostrzegam też, że nie jest to thriller z nagłymi zwrotami akcji, który funduje czytelnikowi skoki adrenaliny. Nie upierałbym się też, że nieustannie trzyma w napięciu. Rodzi zaciekawienie, ale nie dreszcz emocji. Nie przeszkadza zasnąć. Przynajmniej nie bardzo.