Nastąpił ten dzień, psychoterapeuta sądowy – Theo Faber, dostaje posadę w szpitalu psychiatrycznym o zaostrzonym rygorze. Jedną z pacjentek The Grove jest Alicia Berenson, znakomita malarka, która przed laty dokonała makabrycznego czynu. Dlaczego Alicia zabiła swojego męża? Co ją do tego skłoniło? I dlaczego milczy?
„Wierzę, że wszyscy jesteśmy wariatami, tylko w różny sposób.”
Alex Michaelides urodził się na Cyprze w 1977 roku. Studiował literaturę angielską, psychoterapię, a także posiada dyplom ze scenopisarstwa. Przez dwa lata pracował na oddziale psychiatrycznym dla młodzieży jako opiekun. W 2019 roku wydał swoją debiutancką powieść, którą przyjemność mam dzisiaj recenzować. Z miejsca Wam powiem, że aż wierzyć się nie chce, że jest to debiut!
„Wszędzie jest tyle bólu, a my tylko zamykamy przed nim oczy. Prawda jest taka, że wszyscy jesteśmy przerażeni. Boimy się siebie nawzajem.”
Ta historia mnie porwała. Dosłownie i w przenośni. Podeszłam do niej bardzo sceptycznie, nie wiedząc co mnie czeka. I cholera jasna, nie wiedziałam. Na samym początku jesteśmy jesteśmy witani wielkim uściskiem, mówiącym tyle, że Alicia zabiła męża. Mamy do dyspozycji także jej pamiętnik, co zresztą okazało się – według mnie – bardzo zręcznym zabiegiem. Z biegiem czasu czekałam, przewracając kartkę za kartką, na momenty wspomnień Alicii. A jeżeli już o niej mowa, zatrzymajmy się na chwilę.
„Tylko że tak właśnie Alicia działała na ludzi. Jej milczenie było jak lustro – odbijałeś się w nim.
A widok często był paskudny.”
Postać Alicii od samego początku jest bardzo przyciągająca. Początkowo autor dawkuje nam jej umysł w postaci pamiętnika. Z każdym zapisanym przez nią dniem zaczynamy wgłębiać się w jej myśli, jednocząc się z nimi – czy tego chcemy, czy nie. Mimo braku powodów do jakiejkolwiek sympatii wobec niej (oczywiście powierzchownie) zaczęłam odczuwać ją stopniowo, jak odżywająca roślina, której korzenie nie widziały wody od wieków. (od kiedy porównuje siebie do roślin, może mam zbyt mały dostęp do świeżego powietrza? Wybaczcie!). Malarka jako osoba była dla mnie niejasna. Miałam ochotę wrzeszczeć, tak ona milczała, a ja byłam bliska krzyku, no cholera tak chciałam, by w końcu się odezwała. A z drugiej strony czułam specyficzne zrozumienie z jednoczesną potrzebą pomocy, którą chciałam skierować właśnie w jej stronę.
„Jako dzieci jesteśmy niewinnymi gąbkami, czystymi tabliczkami- mamy tylko podstawowe potrzeby jedzenia, załatwiania się, kochania i bycia kochanymi.
Coś jednak może pójść nie tak i zależy od okoliczności, w jakich się urodziliśmy i w domu, w jakim się wychowaliśmy.”
Z drugiej strony mamy Theo, który zadziwił mnie kompletnie. Z początku wydawało mi się, że jest drętwym psychoterapeutą (który będzie mnie męczył na każdej stronie) jednak da się go lubić, wiecie? Sama jego rola w The Grove, genialna. Autor wykreował go w bardzo zręczny sposób, ukazując w nim wiele cech, które sami posiadamy. Mam tu na myśli zarówno wady, jak i zalety. Z biegiem czasu podziwiałam go za wytrwałość i odwagę, z jaką starał się dotrzeć do Alicii. Powolne odkrywanie jej wraz z Faberem było, jak otwieranie kalendarza adwentowego dzień po dniu, strona po stronie. Coś wartego każdej minuty.
„Starasz się zadowolić kogoś nieprzewidywalnego, emocjonalnie niedostępnego, obojętnego, nieprzyjaznego. Starasz się tego kogoś uszczęśliwić, zdobyć jego miłość…”
Autorowi udało się genialnie wykreować nie tylko głównych bohaterów, mamy też garstkę pobocznych, którzy ubarwiają całą historię. Nie będę się o nich rozwodzić, sami ich poznacie z każdą minutą lektury. Niemniej jednak ma się wrażenie, że każdy jest tam potrzebny – w końcu nikt nie jest tam bez powodu.
„Wybór ukochanej osoby przypomina wybór terapeuty. Musimy siebie zapytać, czy ten ktoś będzie z nami szczery, wysłucha krytyki, przyzna się do popełnienia błędu i nie będzie obiecywał niemożliwego.”
Pacjentka to nie tylko bardzo dobry thriller psychologiczny. Pacjentka to swego rodzaju terapia. Gdzieś pomiędzy Theo Faberem, pamiętnikiem Alicii a korytarzami The Grove czytelnik odkrywa także siebie. Między wierszami są zawarte mądrości i prawda, która mnie osobiście, chwilami chwytała niesamowicie za serce.
„Niewyrażone emocje nigdy nie umierają. Zostają zakopane żywcem, aby powrócić później w znacznie gorszej postaci.”
Alex Michaelides stworzył bardzo dobrą powieść, która trzyma czytelnika od samego początku aż po koniec w ogromnym napięciu. Hipnotyzuje, prześladuje, zaskakuje. Nie będziecie zawiedzeni.
Recenzja pochodzi z bloga:
https://getatimewithbooks.blogspot.com/