Rzeczą istotną, która przeważyła szalę "za" do przeczytania tej książki była karykatura (bądź satyra) powstania polskich seriali. Miało być wybrzuszone, trochę dowcipnie, postaci barwne jak na taki obraz karykaturalny. Jednak niewiele się z tego spełniło.
Absurdalny świat bohaterów wydaję się nam zupełnie niespójny. Dopiero gdy kończymy powieść zdajemy sobie sprawę, że każde zachowanie postaci jest odzwierciedlone w teleznoweli. Serial, chociaż lustrzana matka bohaterów, nie ma żadnej spójności. Nie jest nawet ciekawy! Główny bohater, "ruchacz Marcin" to młody mężczyzna, którego życiowy cel to tylko seks. Agata, była dziewczyna twórcy serialu, Miłosza, właśnie w swoim życiu spotyka takiego Marcina. Dziwnym trafem oboje postanawiają mieć dziecko. Bezpłodność Marcina rani go okrutnie. Potwierdzenie męskości nie daje skutku, kolejne harce z Kasią, Jolką, Fasolką nie dają zamierzonego efektu. Nagle trach, Agata prosi Miłosza o nasienie. Coś przewidywalny punkt, ale jakiś zwrot akcji następuje.
Inną parą, która prześmiewczo została wykorzystana w serialu, jest Julita i Andrzej. Para, która swoim codziennym życiem sama jest jak jedną wielka karykatura. Oboje nie lubią seksu, ale chcą mieć dziecko. Dokładnie rzecz biorąc mieszkają od siebie daleko, ale dziecko musi być i już. Julita to kobieta bardzo zdesperowana, nie potrafiąca mówić o niczym innym niż dzieciach. Andrzej chciały w końcu ustabilizować sobie życie, zacząć w nim uczestniczyć niż obserwować. Obserwowanie zawsze wychodzi łatwo i przyjaźnie. Jednak, kto nie ryzykuje ten nic nie zyskuje.
To właśnie ta para nadaje sens tej powieści. Chodząca satyra małżeństwa, pragnienia dziecka i mieszkania jakby razem, ale osobno. Ważnym problemem jest "mały" świr na potomstwo. Para ma możliwość korzystania z in vitro, z innego dawcy. Jednakże oboje są płodni i chcą spłodzić potomka sami. Generalnie nasuwa mi się refleksja do in vitro. Według poglądów polityków przeważnie jest ten zabieg zakazany. I dzieje się teraz taka sytuacja, para jest płodna, ale nie może zajść w ciąże. Zakazano im in vitro. Są zdesperowani, miłość w związku zanika, nie ma przyjemności z seksu, brak jakiś kontaktów, tylko prokreacja i prokreacja. Dlaczego chcemy skazywać kogoś na takie cierpienie? Dlaczego chcemy decydować o czyimś rozmnażaniu?
Innym plusem jest prześmiewczy sposób powstawania serialu. I tu kolejna refleksja: chwalimy aktorów (zawsze jako pierwszych), potem reżysera. Na tym koniec. Przeważnie kojarzymy film tylko z pewnymi osobami grającymi w nim, nie po reżyserze a już tym bardziej po scenarzyście! Zapytasz kogoś na przykład o "Kill Billa". Ten nie odpowie "O, to ten film scenarzystów Umy Thurman i Quentina Tarantino". Prędzej powie, że to film reżysera Quentina Tarantino lub "O, to ten w którym gra Uma Thurman". Przecież bez scenariusza nie było by filmu, aktorzy nie staliby się sławni, reżyser nie zyskał by miana "dobrego filmowca". Już tak mamy, zapamiętujemy tylko obrazy, po co treść.
"Teleznowela" nie należy do książek najwyższych lotów, najgorsza też nie jest. To powiastka z gatunku tych na jedno, miłe popołudnie. Dla zrelaksowania, odprężenia i (być może) pomyślenia o pewnych istotnych faktach.
„Zakończenie. Choćby było najbardziej wykombinowane, zaskakujące, zawsze będzie rozczarowywać.”