Chcieli rozpocząć nowe życie. Wierzyli, że po długiej podróży czeka ich spełnienie marzeń, że wszystko to, co najpotrzebniejsze, samo wpadnie im w ręce. W obcym, egzotycznym kraju spodziewali się lepszych perspektyw na przyszłość i choć tęsknota za ojczyzną wydawała się przerażająca, byli gotowi zostawić ją za sobą i rozpocząć kolejny, w zamyśle szczęśliwszy etap. Nie mieli zielonego pojęcia, że oddalona o wiele kilometrów kraina nie ma nic wspólnego z idyllą… A ciężka praca to jedyna pewna rzecz.
„W krainie ognistego kwiatu” upolowałam na przecenie w Matrasie, dzięki czemu zamiast 35 zł, zapłaciłam jedynie 20. Nie ukrywam, że uwiodła mnie okładka, choć o kupnie ostatecznie zdecydował opis z tyłu. Książka trochę się naczekała na swoją kolej, jednak mogę potwierdzić, że było warto ją kupić. Carla Federico napisała przepiękną rodzinną sagę osadzoną w kolorowym, nieco jednak mrocznym Chile, w którym osiedliła się grupa emigrantów z Niemiec. Z tego co wyczytałam w internecie, jest to debiut tej pani – należy dodać, że debiut bardzo udany.
Książka ma około 650 stron; to sporo, aczkolwiek autorka opisała w niej wydarzenia rozciągające się na przestrzeni wielu lat. Oczywiście nie da się uniknąć przeskoku w czasie, stąd powieść jest podzielona na parę części, każda z nich obejmuje dany okres. Najpierw jesteśmy z bohaterami na statku płynącym do Chile, zaś później przyglądamy się, jak wygląda ich nowe życie w obcym, groźnym kraju, który miał stać się dla nich bezpieczną przystanią, a ostatecznie wcale jej nie przypominał. Z tego co mi wiadomo, Federico sama spędziła w Chile kilka lat i to doświadczenie jest bardzo widoczne w jej książce: opisy fauny, flory i całej atmosfery tego miejsca są tak żywe, barwne i plastyczne, że człowiek przenosi się tam od razu, jednocześnie nie odrywając stóp od podłogi. Klimat otaczający akcję jest naprawdę wyjątkowy.
Co z resztą? Autorka ma dobry, przystępny styl, chociaż przyznaję, że na początku trudno było mi się wczuć w tę historię. Początek był lekko nużący, przez pierwsze rozdziały przebrnęłam z pewnym oporem. Ale dalej było coraz lepiej. Powieść jest naprawdę wielowątkowa, mamy do czynienia z wieloma bohaterami i choć część z nich wysuwa się na pierwszy plan, pisarka nie zapominała o pozostałych. Wbrew pozorom wszystko jest jasne i przejrzyste, nie gubiłam się w fabule, a poszczególne części tworzyły spójną całość mimo dość sporych przeskoków czasowych. Niemniej Federico poruszyła w książce wiele tematów: trudy emigracji, konflikty narodowo-kulturowe, miłość, przemoc w rodzinie, zdrada, śmierć, przyplątało się nawet kazirodztwo i coś, co w dużej mierze graniczyło z chorobą psychiczną. Zdecydowanie nie nudziłam się podczas czytania. Podobało mi się, że mimo mnogości wątków, autorka starała się rozwijać każdy z nich, żadnego z nich nie porzucała czy nie ucinała w niewyjaśnionych okolicznościach.
Bohaterów możemy tutaj spotkać bardzo różnorodnych. Jest Eliza, która początkowo wydaje się zbyt naiwna i delikatna, by móc ciężko pracować, jednak potem wykazuje się niesamowitą determinacją i odwagą. Jest również Korneliusz, często zamyślony i zdystansowany, ale z dobrym sercem. Polubiłam ich oboje, każde za co innego, chociaż moją ulubioną postacią okazała się sarkastyczna, czasem przesadnie szczera Jule, która zawsze mówiła to, co przychodziło jej na myśl. Nie mogłabym też pominąć uroczego, choć nieco narwanego Poldiego. W każdym razie podziwiam autorkę za to, że jej postacie to indywidualności, nie zlewają się ze sobą, ich charaktery są odmienne i bardzo autentyczne. To chyba największy plus tej historii.
Cóż, nie da się ukryć, że opisuję tę powieść w samych superlatywach. Przypadła mi do gustu, nawet bardzo, a do tego pięknie się prezentuje na półce – czego chcieć więcej? Trzeba się wkręcić w nastrój, który towarzyszy poszczególnym wydarzeniom, trzeba jedną nogą wejść do krainy ognistego kwiatu. Wtedy cała reszta przestaje się liczyć, bo właśnie takie odniosłam wrażenie, kiedy na dobre wciągnęłam się w fabułę.