Od czasu do czasu czytuję coś innego niż horrory. Bywa, że książka, która horrorem z całą pewnością nie jest, potrafi całkiem nieźle wstrząsnąć czytelnikiem. Lektura "Ostatniego seansu filmowego" obfitowała w różne emocje. Kończyłem czytać tę książkę ze ściśniętym gardłem. A staram się łatwo nie wzruszać...
Thalia - typowe, prowincjonalne miasteczko w Teksasie. Lata 50. XX wieku. Tutaj każdy zna każdego, a lokalna społeczność ożywia się tylko wtedy, kiedy wybucha jakiś skandal. Ale tylko na chwilę. 'Na szczęście' skandali nie brakuje. Sonny to młody chłopak, który wkracza w dorosłość. Rodzinne miasteczko jest wszystkim, co zna. Tymczasem bezlitosna maszyneria życia miażdży wszystko, co spotka na swojej drodze.
Już w pierwszym rozdziale poznajemy sporą grupę mieszkańców Thalii, dobrze, że McMurtry przedstawia bohaterów swojej powieści na tyle sugestywnie, że nie ma problemu z rozróżnieniem kto jest kim. Postacie są bardzo charakterystyczne, jednocześnie wiarygodne. Autor pisze w niewymuszony, prawie niedbały sposób. Zapewne niejeden pisarz zazdrości mu takiej lekkości pióra. Zanim się obejrzymy, jesteśmy 'częścią' historii. A sama historia? Życie płynie, bohaterowie biorą, co daje. Niby nic nadzwyczajnego. Wszyscy żyją jak potrafią. Nie każdy potrafi się odnaleźć. Jedni tęsknią za miłością, inni za młodością, jeszcze inni za sławą. Albo za spokojem.
"Ostatni seans filmowy" to w moim odczuciu książka słodko-gorzka. Jak życie. Chwilami zabawna, chwilami autentycznie smutna. Humor McMurtry'ego uwielbiam. Czyste złoto. Cieszę się, że autor nie sili się na moralizatorski ton, kiedy pisze o poważnych sprawach. Po prostu opowiada historię. Jedni ludzie są podli, inni mniej podli, jeszcze inni są zwyczajnie dobrzy. Co nie znaczy, że los będzie dla nich łaskawy. Życie bywa piękne, bywa też okrutne. Taki jest los. I tyle. Wszyscy pragną być szczęśliwi, nie wszystkim się udaje. To wszystko oklepane tematy, owszem. Ale McMurtry przedstawił rzeczywistość mieszkańców Thalii z ujmującą swobodą, właśnie ta "zwyczajność" nie dość, że świetnie oddaje małomiasteczkowy klimat, to jeszcze angażuje czytelnika. Inne miejsce, inny czas, a rzeczywistość jakby znajoma... :) Spokojnie można uznać "Ostatni seans filmowy" za powieść ponadczasową, nie będzie w takim stwierdzeniu żadnej przesady.
Na koniec kilka słów na temat wydania. Jak na Vesper jest bardzo skromnie, tak trochę minimalistycznie. I ma to swój urok! Fajnie, że mimo miękkiej okładki i innego formatu, użyto na okładce 'ziarnistej' grafiki, nawiązując do legendarnego "Na południe od Brazos". Poprzednie wydanie "Ostatniego seansu filmowego" od Książnicy, cóż, gdybym nie znał autora, założyłbym, że to jakiś zwyczajny, obyczajowy szit. Zupełnie nie zwróciłbym uwagi na tę książę... Fajnie, gdyby Vesper wydał kontynuację "Ostatniego seansu filmowego", przy czym sugeruję pozostać przy oryginalnym tytule ("Texasville"). "Teksasówek" - to nie brzmi najlepiej. :)