„Właśnie wkroczyłam do jednego ze swoich koszmarów. I zawzięcie walczyłam, by się z niego wydostać.”
Rebecca Donovan to autorka, której debiutancka seria „Oddechy” w bardzo krótkim czasie stała się bestsellerem w USA. Niedawno za granicą premierę miała kolejna powieść spod pióra pisarki – „What If”.
Po dramatycznych przeżyciach, Emma w końcu może wziąć głęboki oddech – jej oprawczyni została skazana i nie może jej już więcej dotknąć. Dziewczyna jednak nie pamięta nic z traumatycznej nocy, w której tylko cudem nie straciła życia... Teraz u boku przyjaciółki oraz chłopaka stara się – na tyle na ile to możliwe – normalnie funkcjonować. Przeszłość nie umiera... pozostaje i cały czas o sobie przypomina. Koszmary oraz wspomnienia bez przerwy dręczą nastolatkę, nie pozwalając jej wziąć porządnego oddechu. Emma postanawia zacząć wszystko od początku – daje szansę swojej matce i wprowadza się do niej. Ale czy to dobra decyzja? Czy matka alkoholiczka, która porzuciła swoje dziecko może się zmienić?
„Sześć miesięcy temu byłam martwa. Serce przestało bić w moich piersiach. Oddech nie wydobywał się spomiędzy warg. Wszystko minęło. Nie żyłam.”
Po przeczytaniu pierwszej części, miałam ochotę utłuc autorkę za tak złe zakończenie (czyt. zostawienie czytelnika w momencie tak wielkiej dawki emocji, że zapomina się jak wziąć oddech). Dlatego bardzo się cieszyłam, że premiera kontynuacji była już zapowiedziana... A kiedy przyszła, czym prędzej zaczęłam czytać. Czy i tym razem autorce udało się wywołać masę emocji?
Donovan w tej serii postawiła pokazać nam, z jak ciężkimi problemami mogą borykać się młodzi ludzie i przez jakie piekło czasem muszą przechodzić. Po przeczytaniu pierwszego tomu, myślałam, że teraz pisarka postawi na powolną „terapię” głównej bohaterki. Nic bardziej mylnego, bowiem autorka tylko dodaje kolejne problemy – tak, że dziewczynie coraz trudniej jest oddychać... Tytuł powieści więc idealnie trafia w sedno.
Mówi się, że przeciętny człowiek potrafi znieść dużo... ale dawka zafundowana nastolatce, kilkukrotnie przekracza normę. Zazwyczaj przecież po wielkim cierpieniu, przychodzi chwila na regeneracje sił – cóż, autorka chyba nie wyznaje tych zasad. Fabuła powieści niesie więc ze sobą dużo cierpienia, smutku oraz nadziei czytelnika na lepszy los Emmy. Nie ma tu litości – jest za to brutalna prawda.
„Czasami ludzie ranią innych mocniej, niż ci są w stanie znieść. I bywa też, że nie potrafią poprosić o pomoc. Są tak omotani własnym bólem, że zadają ciosy wszystkim wokół.”
Wydaje mi się jednak, że Donovan troszeczkę przesadziła. Jak cała akcja powieści, choć jest smutna – mogłaby uchodzić za realną, tak wprowadzenie postaci Jonathana wydawało mi się mdłe i nie na miejscu. W myślach na jego temat miałam tyle wiązanek okropnych przekleństw, że gdybym tylko je wypowiedziała, z pewnością zadziwiłabym osoby będące w pobliżu podczas czytania. Jakoś... kreacja tego bohatera nie zbyt bardzo przypadła mi do gustu. Zwłaszcza, że chłopak burzył wszystko, jak leci. Tak jakby autorka próbowała stworzyć z historii miłosnej trójkącik...
Główna bohaterka w tej części troszkę się miota – z jednej strony przeszłość cały czas o sobie przypomina, z drugiej pojawiają się problemy z matką i chłopakiem... no i dziewczyna zamyka się w sobie, nie pozwalając nikomu zbliżyć się do swoich problemów. Niestety przez ten ostatni powód, Emma ciut w tej części irytuje – podejmuje dziwne decyzje, których skutki dla nas znane są od razu, dla niej to później zaskoczenie. Nie mniej bardzo podoba mi się kreacja tej bohaterki – jednocześnie silnej i utalentowanej na zewnątrz, w środku zaś tonącej oraz łaknącej każdego oddechu dziewczyny.
„Jak to się stało, że z tobą jestem? Moje życie było takie popieprzone, a potem... A potem pojawiłeś się ty. Nawet gdybym się starała, nie potrafiłabym ciebie wymyślić.”
Na samym początku, jak i w niektórych momentach później, powieść czyta się ciężko, jakby autorka czasem traciła „panowanie” nad literami i wyrazami. Ciężko jest jednak pisać o tak poważnych problemach, jakich podjęła się pisarka. I tak gratuluję jej daru manipulowania emocjami czytelnika, ta powieść jest bowiem polem minowym naszpikowanym emocjami różnego kalibru oraz gatunku. Raz się śmiejemy, by po chwili pogrążyć się w smutku... Nie mniej – co dziwne – przy końcu nie rozpłakałam się, przeciwnie byłam wkurzona na główną bohaterkę i jej „decyzje”. Po raz kolejny autorka pozostawia nas w pół słowa i każe czekać na ciąg dalszy tej historii.
Wydaje mi się, że część druga okazała się ciut słabsza od swej poprzedniczki – to chyba wina kreacji Jonathana. Może zabrakło mi scen cierpienia (oj zła ja!) czy też momentów, w których mogłam popłakać... Albo małej ilości akcji z Evanem... Czegoś jednak zabrakło.
Książka mi się podobała i oczywiście czekam na kolejną część. Jestem ciekawa ile „asów” autorka ma jeszcze w rękawie oraz czym nas jeszcze zaskoczy. Fanom serii radzę jednak odrobinę nastawić się na fakt, że powieść jest słabsza od pierwszej części. Dzięki temu lektura może okaże się dla Was bardziej przemawiająca. Tym co jeszcze nie czytali – polecam, bo warto zapoznać się z tak emocjonującym czytadłem.