Ponad sześćdziesiąt lat temu dobiegający sześćdziesiątki John Steinbeck - wybitny prozaik, noblista, uznawany za pisarza na wskroś amerykańskiego - przemierzał swój rozległy kraj, aby go sobie przypomnieć, a niejednokrotnie po prostu poznać. Wyruszył Rosynantem, towarzyszył mu wierny (jakżeby inaczej!) Sancho Pansa.
Gwoli ścisłości: Rosynant nie jest koniem, tylko zrobioną na zamówienie ciężarówką z funkcją kampera, wyposażoną na wysoki połysk (czytaj - z wygodami). Sancho Pansa pochodzi z Francji, ma na imię Charley i „nie jest człowiekiem; jest psem, i to mu się podoba”. Ma już swoje lata – szczerze mówiąc jest nawet całkiem stary – jednak charakteru mu nie brakuje. To prawdziwie francuski piesek – choć jako mieszkający w Stanach pudel „zna trochę pudlowej angielszczyzny, reaguje szybko tylko na rozkazy wydawane po francusku”.
John Steinbeck podróżuje incognito. Nie robi ze swojego wyjazdu publicznego show. Nie wrzuca na fejsa czy Instagrama fotek i postów z trasy; jego tropem nie podążają plotkarze z Pudelka czy innego Kozaczka, ani sprytni operatorzy z całodobowych stacji telewizyjnych. Jemu zależy na anonimowości. Jest ciekawy ludzi i tego, co mają do powiedzenia. Nie o nim, wielkim amerykańskim pisarzu, tylko o sobie, swoim kraju, świecie i ogólnie o życiu. Steinbeck nie gwiazdorzy, usuwa się w cień i oddaje głos Amerykanom.
Za oknami kampera przesuwają się obrazy Ameryki niefigurującej w nagłówkach gazet czy kronikach filmowych. Spotykani po drodze ludzie (podejmowani przez Steinbecka zaparzoną przez niego kawą) w większości są życzliwi, gościnni i chętni do pomocy, chociaż trafiają się też osobnicy nieskorzy do pogawędek, nieufni i nieprzychylni obcym. Co ciekawe – na ogół szczerzy i otwarci, Amerykanie jak ognia unikają rozmów i deklaracji politycznych, mimo że rok 1960 jest w USA rokiem wyborów prezydenckich (tych, które wygrał JFK).
Skąd my to znamy?
Wyjazd ma nie tylko walory poznawcze, bowiem jest to również sentymentalna podróż w czasie. Autor, z którego życie zrobiło nowojorczyka, urodził się i wychował nad Pacyfikiem. Dotarcie na Zachodnie Wybrzeże to chwilowy powrót do miejsc i lat szczęśliwego dzieciństwa oraz wczesnej młodości, spotkanie z siostrami i przyjaciółmi ze szkolnych ław.
Dla czytelnika z Polski „Podróże z Charleyem” to bardzo dobry sposób na poznanie Stanów Zjednoczonych, ich korzeni i specyfiki. Ameryka, jak mało który kraj, jednych fascynuje, innych gorszy i przeraża. Książka zawiera wiele przemyśleń, obserwacji i refleksji (gorzkich) na temat podziałów społecznych i rasizmu, z którym autor zetknął się na Południu. Nie ma w niej jednak epokowych przemyśleń nad sensem życia ani fundamentalnego przesłania do współczesnych i przyszłych pokoleń. Ale jest to książka szczera, intelektualnie uczciwa. Steinbeck nie wynosi się w niej ponad społeczeństwo, on czuje się jego częścią.
Absolutnie urzekająca jest proza Steinbecka. Wspaniała i bogata, a jednocześnie bardzo przyjazna, przystępna. Ujęło mnie inteligentne i wysmakowane poczucie humoru autora oraz jego przywiązanie do Charleya i ich relacje, pełne szacunku i wzajemnego zrozumienia dla słabości towarzysza podróży. Ta książka to plaster miodu na serce każdego psiarza, zapewniam.