W tej książce znajdziecie wiele elementów, które według niektórych zgorzknialców nie powinny nigdy – pod żadnym pozorem! – znaleźć się w powieści dla dzieci. Po pierwsze groźne i wrogo nastawione do żywych DUCHY. Kontakt z nimi powoduje w najlżejszym przypadku szoki i odmrożenia, w najcięższym śmierć! Po drugie, NIANIA VOODOO, a wraz z nią cały arsenał magicznych gadżetów: królicze łapki, laleczki, szpilki a nawet tabliczka ouija. Niania ma także „na sumieniu” dorabianie sobie poprzez organizowanie seansów spirytystycznych. Po trzecie, morderczo usposobione piekielne ogary, które nie cackają się z ofiarami. Po czwarte, gadająca CZASZKA alchemika! Na pohybel jednak wszelkim malkontentom, bo czyż to wszystko nie brzmi ogromnie fascynująco? Gdybym nie była już po lekturze, rwałabym się do niej jak dzika.
Główny bohater Johnny Sinclair, to dwunastolatek mieszkający w strasznym zamczysku, rojącym się od duchów, które co wieczór napędzają mu sporego stracha. W niczym nie pomaga obecność niańki mambo, bo chłopiec czuje się już zbyt dorosły by szukać u niej wsparcia. Na szczęście (chociaż okoliczności są straszne i raczej pechowe) na moczarach odnajduje gadającą czaszkę alchemika Erasmusa. A ta udziela mu przyśpieszonego przeszkolenia z metod walki z duchami. Jak przystało na pogromcę, Johnny potrzebuje pomocnika. W tym przypadku wybór nie może być inny: zostanie nim jego najlepszy przyjaciel Russell. Cóż z tego, że to największa fajtłapa w okolicy? Od tej pory, w trójkę – ponieważ czaszka praktycznie zawsze im towarzyszy – zaczynają powoli odkrywać tajemnice zamieszkujących zamek duchów i szukać na nie sposobów (do każdego trzeba podejść indywidualnie). W międzyczasie czaszka próbuje usilnie odnaleźć, ukrytą w spalonej kilka wieków temu części zamku, pewną magiczną księgę…
Codzienna, zwyczajna rzeczywistość przeplata się tutaj z magią. W powieści Sabine Stading oba światy istnieją obok siebie i nawzajem przenikają. Nic więc dziwnego, że nasi młodzi pogromcy duchów muszą niestety chodzić do szkoły i uczyć się do klasówek. A jak ze strasznością? W moim odczuciu szala przechyla się nieco bardziej w stronę przygody. Elementy grozy nie zdominowały historii chociaż atmosfera w paru momentach stawała się bardzo gęsta i upiorna. Do pełni szczęścia zabrakło mi tylko konkretnego schwarzcharakteru. Początkowo podejrzewałam nianię, bo wydawało mi się, że to oszustka mająca już sporo za uszami, potem podejrzewałam, że czaszka wykorzystuje chłopaka do swoich niecnych celów. Na razie antagonista się jeszcze nie objawił, ale to nic straconego, ponieważ to dopiero pierwszy tom przygód Johnny’ego.
Zawód: łowca duchów, to pochwała dziecięcej wyobraźni nie skażonej jeszcze ograniczeniami świata dorosłych – bo w czym jest gorszy od profesjonalnego sprzętu do walki z duchami pistolet na wodę, skoro działa tak samo? A także o przyjaźni, której nie mierzy się przydatnością ani atrybutami drugiej strony, ale bierze się ją z całym dobrodziejstwem inwentarza. Przykład bohaterów pokazuje, że przyjaciół nie szuka się na siłę, gdy ktoś ma nas polubić, to takimi jakimi jesteśmy. Poza tym Johnny ze względu na to, że jest młodym lordem i niestety w szkole przyznał się, że widuje duchy, nie jest jakoś specjalnie popularny. Stał się więc łatwym celem dla klasowych łobuzów, którzy należą do tego typu dręczycieli, którzy nie wiedzą kiedy odpuścić. Na szczęście, zgodnie z bajkową logiką, i oni nie pozostaną długo bezkarni.
Opowieść o młodziutkim pogromcy duchów wypełnia wartka akcja – ze względu na liczne niebezpieczeństwa (cmentarz, moczary, ruiny, krypty) bohaterowie muszą działać błyskawicznie. Niestety Stading nie udało się utrzymać równego tempa: środek powieści zwalnia i powtórne jej rozpędzenie przychodzi jej z wyraźnym trudem. Mimo to, czytało mi się książkę z ogromną przyjemnością. To lekka, rozrywkowa lektura zbudowana z kilku sprawdzonych schematów, w której nie doszukamy się jakiejś większej głębi. Myślę, że nie tylko młodszy czytelnik będzie zadowolony – sama już dawno przestałam być grupą docelową takich książek, a przecież bawiłam się przy niej świetnie.
P.S. Powieść poleca Jason Dark, twórca postaci Johna Sinclaira, nadinspektora londyńskiej policji kryminalnej, który jest bohaterem serii powieści o słynnym łowcy upiorów i zjaw. A tak się składa, że Johnny jest wielkim fanem Johna! Nawet próbuje się z nim skontaktować…