"Czarny Młyn" Marcina Szczygielskiego chciałam przeczytać ze względu na interesującą szatę graficzną i byłam ciekawa, jak wygląda kryminał dla dzieci i młodzieży. Nie rozczarowałam się. Książka nie bez powodu otrzymała Grand Prix w II Konkursie Literackim im. Astrid Lindgren. Iwo i jego przyjaciele z malutkiej wsi Młyny zauważają, że coś złego zaczyna dziać się w ich miejscowości. Podejrzewają, że ma to związem ze starym młynem, częściowo spalonym w pożarze przed paru laty. Skrzydła Czarnego Młyna pewnego dnia zaczynają się ruszać, wydając przy tym złowieszczy dźwięk, który nie zapowiada niczego dobrego...
"Czarny Młyn" to książka, która przede wszystkim pokazuje dzieciom, że gdy bardzo chcemy i się odrobinę postaramy uda nam się przekroczyć granice własnego lęku i pokonać wszelkie bariery. Uczy, że potrafimy być silni, gdy bardzo nam na czymś zależy - szczególnie gdy chodzi o uratowanie własnego domu i rodziny. Myślę, że warto by dzieci, zwłaszcza te nieśmiałe i niepewne, czytały tego typu książki. Jest to też książka oswajająca z innością i Innym, pokazuje, że to, że ktoś jest inny (na przykład niepełnosprawny), absolutnie nie znaczy, że jest gorszy. Wręcz przeciwnie - dzięki temu, że jest inny niż my, może nas wiele nauczyć. Przykładem Mela, dzięki której dzieciom udało się uratować Młyny.
Jednak "Czarny Młyn" nie tylko uczy, ale przede wszystkim jest świetną rozrywką. Książka mówi o wielkim niebezpieczeństwie, o mroku (które dziecko nie lubi się czasami bać?), ale jest to mrok, który udaje się pokonać dzięki sile wielkich serc małych dzieci, które postanawiają uratować swoich rodziców i swój dom. No cóż, od pewnego czasu nie mieszczę się w przedziale wiekowym osób, do których jest kierowana książka i pewnie dlatego nie czułam się zbytnio przerażona, natomiast lektura mnie bardzo wzruszyła. Szczególnie wzruszająca jest więź jaka wytworzyła się pomiędzy rodzeństwem: Iwem i jego niepełnosprawną siostrą Melką.
Książka pokazuje brzydką małą wioskę, położoną gdzieś w Polsce, w której pozostali tylko starsi ludzie lub ci, którzy nie mieli gdzie wyjechać. Wioskę, jakich w Polsce jest mnóstwo. Jej granice stanowią słupy wysokiego napięcia z jednej strony, głośna autostrada, moczary i opuszczony teren Czarnego Młynu z innych. I właściwie już opis wsi wprowadza nas w ponury i mroczny nastrój, jednak wytrawałość z jaką mali bohaterowie walczą o to smutne miejsce sprawia, że zapominamy o jego brzydocie, a widzimy przede wszystkim dom. Któż z nas w dzieciństwie na wakacjach u babci, cioci lub we własnej wiosce nie bawił się w opuszczonych domach czy zabudowaniach i nie wywoływał duchów. Myślę, że dla autora i dla dorosłego czytelnika, który czyta tę książkę jest ona przede wszystkim powrotem do czasu własnego, cudownego dzieciństwa. Nie mogłam się oprzeć takiemu wrażeniu podczas czytania "Czarnego Młyna".
OKIEM EDYTORA: szata graficzna publikacji jest naprawdę wyjątkowa, ukłony w stronę graficzki. Zadziwiająco niewiele literówek (jeszcze nie czytałam książki, w której się nie pojawiły). Litery na tyle duże, żeby dzieci nie miały problemy z szybkim czytaniem. I to, na czym szczególnie zależy mi przy miękkiej oprawie: okładka ze skrzydełkami, dzięki którym rogi książki nie zawiją mi się w torebce, co mnie strasznie frustruje:).
Moja ocena: 5/6