"Strefa śmierci" to już czterdziesty ósmy tom serii zatytułowanej Oblicza śmierci, uwierzycie? Nora Roberts to nazwisko, które przewija się w czytelniczym świecie zawsze. Jedni uwielbiają, inni nienawidzą, a jeszcze inni, tacy jak ja, od święta, raz na dwa, trzy lata sięgają po jej książki tylko po to, żeby przypomnieć sobie, jak dobrze opowiada historie, by później odłożyć w czasie ponownie w czeluści zapomnienia na jakiś czas, aż wydane zostanie u nas, chociaż kilka kolejnych jej powieści. Łatwiej czytać na raz ponad 1500 stron niż przeczytać 500 i martwić się, kiedy będzie kolejny tom... też tak macie?
A autorkę tak naprawdę poznałam przez przypadek, gdy podczas jeszcze studenckiej pracy układałam nowości na półce w saloniku prasowym. Pewnie nie uwierzycie, ale byłam uprzedzona myśląc, że to obyczajówki i to ciągiem pisane niczym tasiemiec! Jakże ja się pomyliłam! Ale dzisiaj opowiem Wam o tej ze zdjęcia... czy Roberts mnie tym razem również nie zawiodła? Bo w sumie nigdy nie wiadomo, prawda?
Eve Dallas wraz z mężem buduje centrum, w którym będą pomagać młodym ludziom, nastolatkom w resocjalizacji. Nasza główna bohaterka jest również porucznikiem, więc nie jest jej obce to, co dzieje się na ulicach o nocach, gdy młodzi ludzie padają ofiarami przedawkowania narkotyków czy wpadania w nieodpowiednie towarzystwo i robi się nieprzyjemnie, ponieważ pracuje w dziale zabójstw. Niejedno już widziała, ale tym razem kiedy rozpoczyna współpracę z panią psycholog zostaje wciągnięta w jej świat i brata, któremu udało się wyjść z nałogu i nagle zostaje znaleziony ze strzykawką. Czyżby przedawkował? A może ktoś przyłożył do tego jednak rękę?
Zaczyna się wyścig za osobą, która należy do półświatka i właśnie tam Eve wraz z Rochelle będzie musiała się udać i, mimo że obie myślą, że warto każdemu człowiekowi dać kolejną szansę, to jest jeden, wobec którego tym razem nie będą jej miały. Dlaczego? Musicie przeczytać sami!
Eve to taka osoba, która nie przebiera w środkach i jest zawzięta, uparta, a przy tym nie da się jej nie lubić za empatię, troskę o innych i chęć niesienia sprawiedliwości, bo zarówno od strony zawodowej ściga przestępców, jak i prywatnie buduje ośrodek, z mężem milionerem, bez którego pewnie to by nie było możliwe, w którym pragnie pomagać młodzieży. Czy to są zalety? No nie zawsze, bo czasami okazuje się, że takie podejście do życia może niekoniecznie być dobre. W tym przypadku jak jest? Nie zdradzę Wam, bo musicie się przekonać sami, ale jeśli znacie tę serię, to wiecie czego się spodziewać! Ach i zapomniałabym powiedzieć, że w sumie, to można czytać w nieodpowiedniej kolejności i się nie pogubić, ale Roberts trzyma poziom od początków tej serii więc szkoda odbierać sobie przyjemność poznania jej całej.
Pamiętajcie też, że to bardziej dreszczowiec niż kryminał i trzyma od pierwszych stron w napięcia i nie puszcza do samego końca. I przede wszystkim to seria, która jest naprawdę genialna i zagłębianie się z bohaterami w różne śledztwa, ich problemy, sprawia, że stają się dla nas kimś, kogo znamy, lubimy, do kogo wracamy chętnie za każdym razem.
Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Świat Książki :)