Chociaż "Dwie splecione korony" czekały na mojej półce już od powrotu z Targów Książki odbywających się w Warszawie, dopiero teraz zdecydowałam się sięgnąć po tę publikację. Czy druga odsłona losów Elspeth Spindle również zachwyciła mnie tak, jak "Okno skąpane w mroku"? Już spieszę z wyjaśnieniem.
Po lekturze pierwszego tomu byłam zachwycona tym, jak autorka wykreowała swój świat. Fabuła wciągnęła mnie już od samego początku i w zasadzie z każda kolejną stroną byłam coraz bardziej urzeczona złożonością i dbałością o każdy, nawet najdrobniejszy szczegół. Odkrywanie Blunder i jego tajemnic sprawiało mi niesamowitą frajdę i w zasadzie miałam uwagi tylko do wątku romantycznego, którego głównymi bohaterami byli Elspeth i Ravyn.
Jeżeli chodzi natomiast o drugą część, obawiałam się, że autorkę dosięgnie "klątwa drugiej książki" i będzie ona znacznie odbiegać od "Okna skąpanego w mroku". Zresztą sama Rachel Gillig również drżała z tego powodu, o czym poinformowała w podziękowaniach najdujących się na końcu książki. Czy słusznie? Z jednej strony tak, ponieważ same poszukiwania Karty Bliźniaczych OIch, nie były dla mnie tak pasjonujące, jak się tego spodziewałam. Dlaczego? W głównej mierze było to spowodowane tym, że w mojej ocenie sama pogoń za kartą została trochę zepchnięta na drugi plan. Zresztą mam podobne odczucia, jeżeli chodzi o główną bohaterkę — Elspeth Spindle. W poprzedniej części jej wewnętrzne dialogi z Koszmarem nadawały charakteru całej książce, natomiast tutaj były dla mnie trochę zbyt mdłe i nijakie.
Zresztą w ogóle mam wrażenie, że w tej części mocno siadło tempo całej historii. W "Oknie skąpanym w mroku" cały czas się coś działo, fabuła trzymała w napięciu od początku do końca, natomiast w "Dwóch splecionych koronach" główny motyw historii okazał się zwyczajnie nudny.
Myślę, że na uwagę zasługuje za to wątek romantyczny. Jednak nie ten, dotyczący Elspeth i Ravyna, a księcia Elma i Ione Hawthorn. Chociaż na samym początku nie byłam do niego przekonana, z każdą kolejną przeczytaną stroną ich historii utwierdzałam się w przekonaniu, że będą tworzyć świetną parę. Poprowadzenie ich wątku przez autorkę to prawdziwy majstersztyk.
Prawdę mówiąc, w tym tomie pierwsze skrzypce grała właśnie postać księcia Elma, który w poprzedniej części został zepchnięty nawet nie na drugi, a na trzeci plan. I bardzo mnie to ucieszyło, ponieważ byłam bardzo ciekawa tego, jak potoczą się jego losy i cieszę się, że jego postać otrzymała właśnie takie zakończenie.
Chociaż drugi tom dylogii "Tajemnic Króla Shepherda" nie wywołał we mnie takiego zachwytu, jak pierwsza część, myślę, że jest to jedna z tych historii, którą warto przeczytać. Dlatego, jeżeli nie mieliście jeszcze okazji poznać historii stworzonej przez Rachel Gillig, serdecznie Was do tego zachęcam.