"Smakowanie życia może być frapujące, a szczęście może stać się naszym towarzyszem, o ile nie spłoszymy go lamentowaniem, marudzeniem i wszechobecnym malkontenctwem. Wszystko bowiem można przesolić. Wszystko też przychodzi w najlepszym dla siebie czasie."
Wyobraźcie sobie książkę, w której niemal każde słowo przesycone jest wybornym smakiem i łechtającym wasz zmysł powonienia zapachem. Wyobraźcie sobie obraz sielskiej prowincji, otoczony naturą i życzliwością stosunków sąsiedzkich. Niemożliwe? Uwierzcie mi, że po tej książce, wszystkie te rzeczy stają się niemal namacalne.
Katarzyna Enerlich to pisarka i poetka, o której czytałam od dawna na wielu portalach. Autorka w swoim życiu imała się wielu zawodów: dziennikarza, pracownika informacji turystycznej i promocji miasta czy opiekunki osób starszych. Zadebiutowała bardzo wcześnie, w wieku 12 lat napisała artykuł o Mrągowie, w którym się wychowała. Cykl jej książek o polskiej prowincji zaczynam od końca, bowiem "Prowincja pełna smaków" to czwarta już część z tej serii. Poprzednie: "Prowincja pełna marzeń" (2009), "Prowincja pełna gwiazd" (2010) oraz "Prowincja pełna słońca" (2011) z pewnością niebawem zagoszczą na mojej półce.
Ludmiła mieszka wraz z kilkuletnią córeczką Zosią w świeżo wybudowanym drewnianym domu na prowincji, wśród pięknych krajobrazów Mazur. Bohaterka próbuje zaprzyjaźnić się z byłym mężem Martinem, który nadal nie może pogodzić się z rozstaniem. W jej życiu obecny jest partner i przyjaciel Wojtek - naukowiec i miłośnik przyrody. Ludmiła oprócz kształtowania swoich relacji z obojgiem ważnych mężczyzn w jej życiu, pomaga byłemu teściowi – Hansowi uporać się z przeszłością. Nadal również pisze pierwszą książkę, z którą wiąże wielkie nadzieje. Wszystko to, czego doświadcza i przeżywa okraszone jest pełnią smaków i zapachów.
Do tej pory kuchnia w moim domu nie wywoływała we mnie żadnych poetyckich słów i skojarzeń. Ot, zwykłe miejsce do sporządzenia posiłku, zaparzenia pysznej kawy i herbaty. "Prowincja pełna smaków" zmieniła moje podejście do zwyczaju celebrowania jedzenia. Czytając fragmenty dotyczące przygotowywania prostych, ale jakże smacznych dań: zupa z komosy czy syrop z melisy i mięty, namacalnie czułam ich smak i zapach. Widziałam je swoimi oczami, ale i także żołądkiem. Mój zachwyt spowodowany jest poetyckim stylem autorki, która ze zwykłego przepisu kulinarnego potrafi zrobić kolaż smaków, zapachów i barw. Dowodem niech będzie fakt, iż w domu nie mam żadnej książki kucharskiej, a mój egzemplarz powieści Katarzyny Enerlich zawiera obecnie mnóstwo zakładek, którymi pozaznaczałam sobie cudnie proste przepisy.
Klimat powieści od pierwszej kartki wprowadza czytelnika do drewnianego domu, pachnącego drzewem, ogniem z kominka i pełną spiżarnią, zawierającą cuda, które możemy zebrać w lesie, w ogrodzie czy na łące. Prowincja w wykonaniu autorki to miejsce, w którym możemy odstawić telewizor do nieużywanego pokoju czy zaprzyjaźnić się z sąsiadami umacniając więzi. To również miejsce, w którym odnajdujemy samego siebie, bez wszechobecnego konsumpcjonizmu i przywiązania do materialnej sfery życia. Wiem z własnego doświadczenia, że jest to po części bardzo sielankowy obraz polskiej prowincji, jednakże poetyckość i ciepło jakimi nacechowane są uczucia głównej bohaterki powodują, że czytelnik nie potrafi oderwać się od tej lektury.
Jestem zachwycona stylem pisania, bogactwem informacji kulinarnych, historycznych i obyczajowych jakimi uraczyła mnie Katarzyna Enerlich. Uroku całej książce dodawały fotografie, jakie zostały dołączone do niektórych rozdziałów. Żałuję tylko, że tak późno odkryłam całą serię o polskiej prowincji, bowiem od teraz słowo "prowincja" nabrało dla mnie innego wyrazu i znaczenia.
Dziękuję autorce za zmysłową ucztę, która pobudziła wszystkie moje zmysły i intelekt. Pozostaje mi przeczytać wcześniejsze trzy części i wiem, że będzie to niezapomniana przygoda. Polecam, polecam i jeszcze raz polecam.
"Wszystko przychodzi w sobie właściwym czasie. Ani za późno, ani za wcześnie. Wszystko ma jakiś sens, nawet życiowy zakręt lub gradobicie."