Bez sentymentów, to moja już któraś z kolei powieść Segala. Gdy brałam tę książkę do ręki był on już od jakiegoś czasu w gronie moich ulubionych autorów. Już wówczas jego twórczość dość dobrze znałam i wysoko ceniłam, toteż po wyżej wspomniany tytuł sięgnęłam właściwie automatycznie. Opis na tylnej części okładki także brzmiał całkiem zachęcająco.
Początek fabuły osadzony został w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Głównymi bohaterami powieści są Nina i Elliot. Poznali się pracując w jednej z nowojorskich agencji teatralnych. Ona – młoda, ambitna, zdolna, kobieta sukcesu, wręcz skazana na sukces. On – nieśmiały, życiowy nieudacznik, którego nigdy nie opuszcza pech. Pewnego dnia zakochują się w sobie i pobierają się. Do pełni szczęścia brakuje im tylko dziecka. I właściwie już tu zaczynają się schody.
Sięgając po tę pozycję spodziewałam, się że – jak to zwykle bywa w przypadku utworów Segala – wciągnie mnie już od pierwszej strony, pozwoli spojrzeć w niezwykły sposób na zwykłe problemy, poruszy i jeszcze przez jakiś czas po przeczytaniu pozostanie w moich myślach. Niestety rozczarowałam się i to zdecydowanie negatywnie.
Pierwszy raz czytając utwór Segala zastanawiałam się po co właściwie on to opublikował? Nie wiem. Książka jakby zupełnie nie w stylu tego autora. Nie jest jakaś tragiczna, niemniej jednak niczym nie zaskakuje, nie wzbudza żadnych emocji, nie skłania do refleksji. A to ostatnie przecież jest jednym z charakterystycznych elementów jego pisarstwa. Ten deficyt dziwi mnie tym bardziej, że w innych swoich utworach Segal osiągał ten efekt znakomicie.
Utwory Segala generalnie mają to do siebie, że na zwyczajność pozwalają spojrzeć niezwyczajnie. O tym utworze tego powiedzieć nie można. Ta pozycja jest po prostu zwyczajna. Do przesady. Do znudzenia wręcz. Jest właściwie o niczym. Zwykli ludzie, zwykłe problemy – jak zwykle zresztą u Segala, ale tym razem brakowało mi tej otoczki, pozornej błahostki, o którą tak naprawdę wszystko by się rozbijało – tego kontekstu, który gdzieś tam zawsze u Segala był obecny.
Kolejną rzeczą, którą bardzo cenię sobie w książkach w ogóle, a u tego autora zwłaszcza jest sposób kreowania postaci – ich barwność, niejednoznaczność, dynamizm. Oprócz tego język – osiągane dzięki niemu: plastyczność obrazowania, nastrojowość, które tak jednoznacznie mi się z Segalem kojarzą. Próżno tego wszystkiego szukać w niniejszej publikacji. W moich oczach książka wiele na tym traci i przyznam szczerze, że kilkukrotnie już zastanawiałam się, czy Bez sentymentów napisał na pewno TEN Segal. Ciężko mi było w to uwierzyć. Ze wszystkich jego powieści ta jest zdecydowanie najgorsza.
Niemniej jednak pomimo znacznego rozczarowania i ogólnego nie najlepszego wrażenia, jakie wywarła na mnie ta powieść nie mogę nie wspomnieć o zaletach, jakie również dzieło to posiada, choć niestety te schodzą tu zdecydowanie na dalszy plan.
Bez sentymentów to króciutki utwór, a ponadto taki, który mimo wszystko bardzo szybko się czyta. W sam raz dla osób, które poszukają czegoś mało ambitnego i nie długiego, dla zabicia czasu. No i jakby nie spojrzeć ostatecznie odnajduję tu pierwiastek tej „segalowskiej świetności”, a mianowicie urzeka mnie – choć nie w tak wielkim stopniu jak zwykle – sposób podejmowania problemów ludzkich.
Tę książkę bardzo trudno było mi ocenić. Chyba w dużej mierze dlatego, że nie mogę nie patrzeć na nią w kontekście całego dorobku pisarskiego autora. Ocenę przyznałam po długim wahaniu i z bólem serca.