"Wyspa błękitnych delfinów" to debiutancka powieść dla młodzieży, za którą jej autor, pochodzący z Los Angeles Amerykanin Scott O'Dell otrzymał zarówno rodzimy medal jak i niemiecką nagrodę (1963). Fabuła powieści nie jest jedynie fikcją literacką. Miejsce akcji, czyli mała wyspa, którą już około 2000 lat przed naszą erą odkryli i zamieszkali Indianie (przybysze z dalekiej Północy), nosi nazwę San Nicolas i oddalona jest o ok. 75 mil od nabrzeża Los Angeles. Także główna bohaterka książki, powieściową Karana, żyła naprawdę i od r. 1835, kiedy to opuściła - skacząc do morza - pokład statku, który zabierał mieszkańców jej wioski Ghalas-at z wyspy, aż do roku 1853, żyła na San Nicolas sama. Na wyspie towarzyszył jej jedynie pies, co przekazał kapitan statku, który zabrał samotną, (ubraną jedynie w pióra kormorana) Indiankę z jej rodzinnego brzegu. Misjonarz, który się z nią później zaprzyjaźnił, dowiedział się o jej życiu jedynie tego, że po odpłynięciu współbraci Indian, została na wyspie sama, gdyż jej brata - noszącego w powieści imię Ramo - zagryzły dzikie psy. O tym jak dzielnej Indiance udało się przetrwać samotnie 18 lat, nie wiemy wiele, gdyż z Karaną trudno się było porozumieć, mówiła ona językiem zrozumiałym tylko dla Indian z Ghalas-at, a niewielu ich już wówczas zostało przy życiu. Warto też wspomnieć, że wyspa rodu Karany nie jest obecnie zamieszkana przez Indian, lecz stanowi jedynie tajną bazę amerykańskiej floty. Po tym przydługim wstępie przejdźmy do sedna, czyli do opartej na zaledwie paru faktach powieści fabularnej dla młodych czytelników. Jak już wiemy, powieść opowiada o życiu Indianki. Narracja powieści jest pierwszoosobowa, tak więc wydarzenia relacjonowane są z perspektywy głównej bohaterki. 12-letnią Karanę i jej brata Ramo poznajemy jako beztroskie dzieci wodza Indian, których życie toczy się w zamkniętym kręgu ludzi z wioski. Tak więc płynący ku wyspie nieznany statek, który dostrzegają ze wzgórza, nie wzbudza w nich entuzjazmu. Wkrótce okazuje się, że podejrzliwość rodzeństwa jest uzasadniona. Biali obozują na wyspie i polują na wydry tępiąc je bezlitośnie i nie respektując ani praw przyrody ani praw rdzennych mieszkańców tej ziemi. Stąd konflikt, w wyniku którego ginie ojciec Korany, wódz wioski i więcej niż połowa mężczyzn zdecydecydowanych pomścić jego śmierć. Ponieważ wyspa nie wydaje się już być bezpieczna dla jej mieszkańców, nowy wódz miejscowych Indian wyrusza samotnie łodzią na poszukiwanie nowej ojczyzny dla swojego rodu. Po pewnym czasie przybywa na wyspę okręt, który ma zawieźć mieszkańców Wyspy błękitnych delfinów do ich nowej ojczyzny. Odpływa on jednak już bez Karany i jej brata - Karana zdecydowała się, o czym już wiemy, wyskoczyć z okrętu. Wiemy też dlaczego tak się stało. Otóż młodziutka Indianka nie chciała, żeby jej młodszy brat pozostał na wyspie sam. Jednak los był nieubłagany. Wkrótce po odpłynięciu okrętu Ramo, który samowolnie opuścił siostrę, został zagryziony przez dzikie psy i jego siostra znalazła się w sytuacji, której pragnęła zaoszczędzić bratu. Została na rodzinnej wyspie całkiem sama. W opuszczonej wiosce czuła się nieswojo, bała się duchów przodków i zamordowanych współplemieńców. Dlatego spaliła indiańskie chaty i zaczęła całkiem od zera budować swoją egzystencję na wyspie. A nie było to łatwe. Dziewczyna musiała sobie radzić z niebezpieczeństwami, które na nią zewsząd czychały. Najgorszym zagrożeniem okazała się przy tym wataha dzikich psów. Karana musiała się nauczyć szeregu zajęć, które na wiosce uznawane były za typowo męskie jak np. sporządzanie oszczepu czy łowienie na otwartym morzu. Doskwierała jej samotność, którą osładzały jej jedynie przyjaźń ze zwierzętami i nieustającą nadzieja, że w końcu jakiś okręt z wyczekiwanym i członkami indiańskiego rodu zawita do wioski. Także delfiny odegrały ogromną rolę w samotnym, zapobiegliwym życiu wytrwałej Indianki. W jaki sposób te piękne morskie ssaki pomogły Karanie? O tym dowiecie się sami czytając trudną i surową, lecz momentami także bardzo wzruszającą indiańską historię. I pamiętajcie, nie zdradzajcie nigdy obcym swojego sekretnego imienia, ojciec Karany (wódz szczęśliwej indiańskiej wioski) to uczynił i tak oto sprowadził fatum na siebie i wielu członków swego rodu.