Pisząc o kolejnej przeczytanej książce tego autora, czuję się jak ktoś, kto w towarzystwie opowiada siedemnasty raz ten sam dowcip. Oczywiście pisać na ten temat nie mam obowiązku, ale to dobra rozrywka, więc chciałbym jakoś polecić, zachęcić.
Bohaterem powieści jest były żandarm, Jack Reacher, który rozstał się z wojskiem w stopniu majora. Jego pomysł na dalsze życie, to podróże po całej Ameryce, bez jakiegoś sprecyzowanego celu, na chybił-trafił; często wsiada po prostu w pierwszy autobus, jaki podjedzie.
Tym razem najbliższy autobus z Milwaukee (gdzie po czterodobowym romansie rozstała się z nim Michelle Chang) jechał w kierunku zimnego Wyoming. Podczas jednego z postojów Jack Reacher spacerował po miasteczku. Na wystawie lombardu dostrzegł sygnet absolwentki (wyjątkowo mały rozmiar) wojskowej uczelni w West Point, gdzie sam zdobywał szlify oficerskie, z grawerem: S.R.S. 2005. Wpadło mu do głowy, żeby odnaleźć kobietę i zwrócić jej sygnet. Bo wiadomo, że swój swego nie zostawia w potrzebie, absolwenci West Point do końca trzymają się razem itp.
Można byłoby się zastanawiać, po czym Reacher rozpoznał sygnet z West Point, skoro każdy absolwent projektuje go sobie sam i nie ma jakiegoś ustalonego, choćby przez tradycję, wzorca, ale… nie ma się co czepiać. Bo bywają lepsze kwiatki, na przykład odkrywcze stwierdzenie: Między wronami i samochodami jest duża różnica, bo wrony latają, a samochody jeżdżą. Mocne! Jednak pewien jestem, że czytelnicy emocjonalni, czyli nie posiadający umiejętności czytania ze zrozumieniem, czyli przeważająca większość, takich… ciekawostek po prostu nie zauważają.
Podczas lektury przydaje się też, ale tylko uważnym i zaawansowanym czytelnikom, dobra pamięć. Przykład: na samym początku książki autor przedstawia swojego bohatera i pisze o nim, między innymi, że Jack Reacher nie posiada żadnego dokumentu ze zdjęciem, ale pod koniec książki kowboje, chcąc dowieść, że wykonali zlecenie, pokazują dilerowi paszport Reachera, jak najbardziej ze zdjęciem – jak każdy paszport. Ups! Czy to coś oznacza i ma jakieś znaczenie? Dla emocjonalnego czytelnika – żadne. Dla uważnego jest to istotna informacja, że Child napisał tych swoich książek chyba za dużo i za szybko, że zaczyna się bylejakość i bezrefleksyjne kopiuj/wklej.
Poszukiwania właścicielki sygnetu, i to od samego początku, sprawiają Jackowi Reacherowi poważne trudności. Bez bicia (dosłownie), zastraszania, grożenia nikt nic nie chce zdradzić. Jednak wymienione środki nacisku sprawdzają się znakomicie i powoli bo powoli, ale były żandarm zbliża się jednak do rozwiązania zagadki. Wkrótce okazuje się jednak, że odnalezienie koleżanki po fachu, to dopiero połowa zadania.
Zwróciłem uwagę na kilka mankamentów, ale nie zmienia to faktu, że „Nocna runda” to bardzo dobra rozrywka i pomimo niewielkich niedociągnięć, wielokrotnie lepsza od produktów i wytworów królowych polskiej sensacji.