Kiedy dostałam propozycję zrecenzowania powieści Przyszli papieże Irlandii, w pierwszej chwili nie do końca wiedziałam, cóż to za książka. Gdy zagłębiłam się w jej opis i sprawdziłam kilka opinii, zapragnęłam ją przeczytać. Tak po prostu, poczułam potrzebę jej poznania. Dlatego też dzisiaj chciałabym opowiedzieć Wam kilka słów na temat tej pozycji i na temat tego, dlaczego uważam, że powinno się o niej mówić o wiele więcej.
Głównymi bohaterami są Peg, Damien, Rosie i Jan Paweł. Wychowywani są przez wymagającą, bardzo pobożną babcię, która zapatrzona jest ślepo w swojego najmłodszego wnuka, którego w dodatku nazwała na cześć Jana Pawła II. Historia, którą opisuje Darragh Martin na kartach tej powieści, ukazuje nie tylko dramatyczną historię rodziny, ale również sytuacje, jakie spotykały Irlandię w różnych latach, poruszając przy tym tematy tabu, o których się po prostu nie mówiło.
Zacznę od tego, że jestem pozytywnie zaskoczona piórem autora. Lektura tej książki była dla mnie ogromną przyjemnością (oczywiście, pomijając samą treść, która momentami była dla mnie zbyt ciężka), ponieważ styl pisania autora sprawił, że książkę czytało mi się lekko i szybko. Patrząc jednak na historię zawartą w treści, muszę stwierdzić, że nie jest to taka całkiem leciutka książeczka, którą pochłonie się w jeden wieczór. Zdecydowanie tak nie jest, a autor zadbał o to, by czytelnik odczuwał mnóstwo emocji podczas lektury – a zwłaszcza poczucie takiej bezradności i niesprawiedliwości.
Ze wszystkich występujących postaci, najmniej polubiłam babcię Doyle. Uważam, że kobieta, która szczyci się swoją silną i niezachwianą niczym wiarą, powinna być raczej dobra i powinna wybaczać wszelkie przewinienia. Jednakże tutaj było inaczej i ta bohaterka przyczyniła się tak naprawdę do rozpadu całej swojej rodziny, stawiając Jana Pawła na piedestale i zaniedbując resztę swoich wnuków. Chociaż może nie tyle chodzi o zaniedbanie, ile po prostu o takie okrutne traktowanie ich: gdy zrobili coś złego, najlepiej było schować się jak najdalej, natomiast gdy to Jan Paweł coś przeskrobał - no przecież tacy są już chłopcy, czyż nie?
Moją największą sympatię wzbudziła natomiast Peg. Choć jej postępowanie często gryzło się z moim światopoglądem i charakterem, to jednak uważam tę postać za naprawdę charakterną, świetnie wykreowaną oraz po prostu niesamowicie ciekawą. Z jednej strony chciała ona pokazać, że nic absolutnie jej nie rusza i zostawiła całą przeszłość za sobą, ale z drugiej była trochę zagubiona i jednak odczuwała tęsknotę za swoim rodzeństwem, która skutecznie wyciszana była przez nienawiść do babci Doyle.
Książka ta nie skupia się tylko i wyłącznie na jednym temacie. Autor porusza tutaj wiele wątków, między innymi wątek wiary, która może przyczynić się do niezgody w rodzinie, wątek LGBT i praw tej społeczności, których wówczas w Irlandii po prostu nie było oraz wątek feminizmu i kobiet walczących o swoje prawa, których... też wtedy właściwie nie było. Jest to wielowątkowa powieść, która zachwyciła mnie od pierwszej strony i jestem zdruzgotana tym, że nic o niej wcześniej nie słyszałam.
Przyszli papieże Irlandii to powieść, która nie spodoba się wszystkim. Miłośnikom literatury pięknej lub literatury obyczajowej, w której głównym tematem jest dramat rodzinny, z pewnością ta pozycja przypadnie do gustu. Jednak tym, którzy od książek oczekują wartkiej akcji, szybkiego tempa i po prostu czegoś innego, powieść ta może nie tyle się nie spodobać, ile po prostu ich znużyć. Mimo wszystko polecam tę pozycję, ponieważ jest ona warta uwagi.