Mogłoby się wydawać, że miesiąc to krótki okres czasu, że niewiele się wydarzy przez zaledwie kilka tygodni. Jak się okazuje, w ciągu właśnie miesiąca można stracić pracę, usłyszeć od syna, że woli mieszkać z matką, a przy okazji poznać diagnozę równą wyrokowi śmierci. Co najlepiej zrobić w takiej sytuacji? Wyjechać na drugi koniec Polski, wprowadzić się do domu na prawdziwym odludziu i odciąć się od problemów. A kiedy przypadkiem odkryje się tajemnicę sięgającą II wojny światowej, opartą na rodzinnej tragedii, można poświęcić się osobistemu śledztwu w celu zbadania wszystkich faktów. W końcu lepiej zająć się cudzym losem niż własnym, prawda?
Powiem wprost: ta książka to doskonały przykład na to, jak bardzo można zmarnować potencjał i świetny pomysł na fabułę. Przyznam szczerze, że najbardziej przyciągnęła mnie wzmianka o wojnie, bo zdecydowanie lubię takie wątki w literaturze – zarówno jako motywy poboczne, jak i główną oś akcji. Dlatego trochę zaniepokoiła mnie grubość książki. Zastanawiałam się, w jaki sposób autorce udało się na niespełna 200 stronach opisać coś, co brzmiało jak porządny dramat obyczajowy, wplatając przy tym nawiązanie do II wojny światowej. Postanowiłam jednak nie uprzedzać się zbyt szybko i dać „Odnalezionemu po latach” szansę. Moja nadzieja została poddana w wątpliwość, kiedy zobaczyłam gigantyczną czcionkę, przez co tekstu na poszczególnych stronach jest naprawdę niewiele. To też przełknęłam; niestety im dalej w las, tym gorzej i nie mogę opanować rozczarowania, bo ta powieść mogła szybko stać się jedną z moich ulubionych.
Bolączką tej książki jest forma narracji przyjęta przez autorkę. Główny bohater relacjonuje wszystko w pierwszej osobie, a co najciekawsze, mimo poznania kilku dość intymnych szczegółów z jego życia, nie znamy ani jego imienia, ani imion jego bliskich. Nie o to tu jednak chodzi. W książce brakuje... dialogów. To po prostu ciąg narracji pierwszoosobowej, a ewentualne wypowiedzi zostały sprowadzone do mowy pozornie zależnej lub są zaznaczone kursywą. No i niestety, taka „oszczędność” języka zadziałała bardzo na niekorzyść; czuję, że ucierpiała psychologia postaci, a wątek powiązany z wojną i rozdzielonymi siostrami został sprowadzony do absolutnego minimum – co za tym idzie, brak w tym takiej emocjonalności czy dramatyzmu, jakich bym oczekiwała od takiej historii. Książkę czyta się w błyskawicznym tempie, i zanim się człowiek orientuje, razem z głównym bohaterem odkrywamy ten cały sekret sprzed lat, więc nie zdołamy się nacieszyć punktem kulminacyjnym czy też rozwiązaniem poszczególnych problemów, bo... powieść się kończy. Odniosłam wrażenie, że czytałam tylko szkic rzeczywistej książki – dość bogaty i szczegółowy, ale jednak szkic. Całość wydaje mi się niepełna i odarta z tego, co najlepsze, i chociaż potrafię docenić zamysł kreatorski autorki, bo jest z pewnością oryginalny, to jednak pozostaję zwolenniczką bardziej tradycyjnego prowadzenia akcji.
Oczywiście nie zrozumcie mnie źle – „Odnalezionego po latach” czyta się naprawdę nieźle. To ten typ opowieści, do której siadacie wygodnie w fotelu, niby tylko na chwilę, a kończycie jakiś czas później, zdziwieni, że tak szybko to zleciało. Styl jest niezwykle plastyczny i na tyle żywy, że wciągniecie się bez problemu, a obawa, że zrezygnowanie z dialogów na rzecz wyłącznie opisów sprawi, że fabuła okaże się nudna, minie bardzo szybko. Przez to, że stron jest tak niewiele, akcja gna do przodu, więc ci bardziej niecierpliwsi będą wdzięczni, że nie muszą tak długo czekać na rozwiązanie zagadki. Trzeba też przyznać, że sam zamysł na tę historię jest nieprawdopodobnie interesujący (tylko z realizacją nieco gorzej).
Co do kreacji bohaterów, jako tako poznajemy tylko naszego narratora. Niemalże siedzimy w jego głowie, towarzyszymy każdej myśli, pomysłowi. Mimo wszystko czułam swoisty niedosyt. Całkiem ciekawym zabiegiem było zatajenie jego nazwiska, choć liczyłam, że może w finale powieści dowiemy się czegoś na ten temat; tak się oczywiście nie stało. Pozostałe postacie są niestety zarysowane raczej szczątkowo. Ich interakcje z narratorem ograniczają się wyłącznie do scen kluczowych, bez których fabuła nie mogłaby się obejść i chociaż niektórzy mogliby to poczytać jako zaletę, bo przynajmniej brak zbędnych zapychaczy, to jednak trzeba czegoś więcej do zbudowania wiarygodnego świata przedstawionego, niż tylko dążenie od jednego decydującego punktu do drugiego.
„Odnaleziony po latach” napisany jest z polotem i pomysłem, niestety pomysłem bardzo zmarnowanym. Może gdyby książka była bardziej rozległa, problem z ograniczoną do opisów akcją nie rzucałby się tak w oczy – podobnie byłoby, gdyby powieść traktowała o nieco lżejszych rzeczach. W tym przypadku tematyka wydaje mi się zbyt poważna i ciężka, by dało się ją zamknąć w takiej formule. Być może autorka chciała sprawić, żeby opowieść była lżejsza i bardziej przystępna, bo też nie brakowało elementów humoru, mimo to jestem przekonana, że całość zdecydowanie by zyskała bez kombinowania ze sposobem prowadzenia akcji.