Kiedy buty z cichym mlaskaniem odrywają się od rozmiękłego asfaltu, a para uchodząca z uszu dobitnie świadczy o tym, że zwoje mózgowe bliskie są przegrzania, należy znaleźć sobie jakieś możliwie cieniste miejsce i pozwolić odpocząć umęczonemu wszechobecnym żarem organizmowi. Jeszcze oszroniona szklaneczka lemoniady, jakiś wakacyjny bestseller – i możemy dochodzić do siebie. „Przeklęty zakon” Craiga Smitha ma wszystkie cechy idealnego czytadła na urlop – okładka zapowiada smakowicie, że wciągnie nas wir tajemnic kłębiących się wokół zagadkowego malowidła, które (jakżeby inaczej!) w pewnym momencie swych długich dziejów należało do templariuszy. Cóż to takiego? Portret Jezusa, sporządzony na rozkaz Poncjusza Piłata przed ukrzyżowaniem. Cenna relikwia od wieków wzbudza żądzę posiadania, a my jesteśmy świadkami najnowszej odsłony walki o ten wizerunek, przechodzący z rąk do rąk i to z towarzyszeniem wystrzałów, bo trup się ściele gęsto. Sam pomysł na powieść niezły, aczkolwiek trudno uznać go za szczególnie oryginalny – tajemnicze relikwie są elementem obowiązkowym w pewnego typu literaturze, a templariusze jako ich strażnicy też już się opatrzyli. Nie oryginalności jednak szuka czytelnik w powieści Smitha, ale wartkiej akcji, której tu nie brakuje. Do tego galeria postaci – złodziejski duet, emerytowany agent CIA, telewizyjny kaznodzieja, wpływowa arystokratka i, rzecz jasna, właściciel relikwii, typ mroczny i bezwzględny. Cała ta gromadka sprawnie popycha akcję do przodu, a zmęczonemu upałem czytelnikowi autor oszczędza pogłębionych analiz charakterów i nazbyt złożonych osobowości, jak też wyrafinowanych dialogów. Przerywnikiem dla współczesnych nam wydarzeń są epizody rozgrywające się w I wieku naszej ery w rzymskiej prowincji Judei – a widziane oczami Poncjusza Piłata i jego żony. Nie ukrywam, że to właśnie na te rozdziały najbardziej czekałem, i może nawet szkoda, że Smith nie napisał powieści historycznej zamiast sensacji.
„Przeklęty zakon” to przykład sprawnie napisanej historii, chociaż można by pewnie autorowi zarzucić, że na chłodno podszedł i do swoich bohaterów, którym brakuje indywidualności, i do fabuły, która skrojona jest wręcz podręcznikowo, a przez to nie kryje w sobie wielu niespodzianek. Przy obecnie jednak panujących temperaturach chłód ten jednak nie przeszkadza w lekturze. Wydawnictwu pozostaje życzyć, by kolejna zapowiadana powieść Smitha ukazała się w podobnych warunkach pogodowych – a wtedy liczyć może na życzliwe przyjęcie przez czytelników.