Zdarzyło Wam się kiedykolwiek wyhodować roślinę z nasionka? Czekaliście z niecierpliwością i nadzieją, aż wykiełkuje? Nie przeszkadzał Wam brud za paznokciami od grzebania w ziemi? Napełnialiście z nadzieją kolejne konewki wodą i wypatrywaliście nowych listków, pąków, kwiatów czy owoców? Rozpierała Was radość i duma, że przyczyniliście się do powstania nowego życia? Czuliście wdzięczność, że możecie oglądać ten cudowny spektakl, który ofiarowała Wam natura w zamian za opiekę i wrażliwe serce? Jeśli tak, to cieszę się, że mnie rozumiecie, a jeśli nie to zastanówcie się, co Was powstrzymuje? Dziś nie dam się tak łatwo zbyć, bo mam w zanadrzu wiele argumentów dzięki Sue Stuart – Smith i jej książce „Kwitnący umysł. O uzdrawiającej mocy natury”. I nie chodzi tylko o zachęcanie Was do uprawy roślin, lecz o coś więcej!
Autorka przedstawia twarde dowody na potwierdzenie istnienia ogromnych korzyści płynących z nawiązania więzi z przyrodą, poparte badaniami i przykładami z życia, za którymi stoją konkretni ludzie i konkretne programy. Pokazuje jak zbawienny wpływ na nasze zdrowie, samopoczucie, kreatywność czy relacje międzyludzkie ma obcowanie z naturą. Jak ważne jest, by od dziecka kształtować i budować trwały związek z roślinami, bo te odwdzięczą nam się z nawiązką i pozwolą uzyskać tak ważną dla psychiki równowagę. Sue Stuart – Smith jest psychiatrą i psychoterapeutką, więc podchodzi do tematu merytorycznie, a jednocześnie potrafi wpleść dużo czułości i ogrom emocji w swoją naukową narrację. Właściwie ta książka zbudowana jest na trzech warstwach: osobistej, naukowej i historycznej, które razem tworzą niepowtarzalną całość i oferują ogrom wiedzy, ciekawostek, ale również skłaniają do refleksji i zadawania pytań.
Słyszeliście o horiterapii, czyli ogrodoterapii? Wiecie, że istnieje wiele programów, w których ogród jest narzędziem służącym resocjalizacji? Czy rozumiecie dlaczego tak ważne jest, by ratować przyrodę w miastach? Słyszeliście, że ogrody były np. zakładane w okopach na wojnie? Czy zastanawialiście się, dlaczego lubicie zapach po deszczu? Okazuje się, że widok kwiatów wywołuje uśmiech Duchenne’a, czyli ten najbardziej autentyczny. Pojawia się tutaj wiele znanych nazwisk, szczególnie dużo miejsca autorka poświęca znanemu psychiatrze i neurologowi, który miał fioła na punkcie kwiatów i kochał przyrodę, a mam na myśli Zygmunta Freuda. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak fascynująca jest historia powstawania ogrodów. To kawał świetnej literatury popularnonaukowej!
Powiedzieć o tej książce, że jest genialna, to zdecydowanie za mało! To jedna z najlepszych pozycji o naturze, jakie dane mi było przeczytać. Uświadamia, że przyroda może być naszą najlepszą przyjaciółką, która zadba o nas jak nikt inny i nie raz postawi na nogi. Ja na pewno będę do niej wracać. Użyłam dosłownie miliona znaczników. Z tej książki płynie bardzo ważne przesłanie, że nawet kilka nasion lub jedna sadzonka, woreczek ziemi, jedna doniczka i poświęcenie kilku chwil każdego dnia na pielęgnowanie kiełkującej, a potem dorosłej roślinki może odmienić nasze życie na lepsze.
PS Zapomniałam wspomnieć, że wydanie jest genialne! Duże brawa należą się też tłumaczce Dorocie Pomadowskiej!