O książkach Barbary Rybałtowskiej słyszałam już od jakiegoś czasu. Widziałam, że zbierają całkiem dobre oceny, więc chciałam przeczytać którąś, żeby się przekonać, czy te oceny rzeczywiście oddają ich wartość. Z całą świadomością, że każda ocena jest subiektywna, sięgnęłam po „Magię przeznaczenia”.
Jest to historia opowiedziana z perspektywy czasu. W okolicach Białegostoku pod koniec XIX wieku mieszkała pewna polska rodzina. W wyniku różnych nieprzewidzianych okoliczności (wojna, rewolucja) jej potomkowie zostali rzuceni przez los do Normandii. Po drodze była Odessa, Bułgaria, śmierci i tragedie. Jak to bywa w życiu w czasie zawieruchy dziejowej. Po II wojnie światowej odnajdujemy jedną z córek w Limoges we Francji. Stamtąd jedzie do Paryża.
Ogólnie rzecz biorąc fabuła jest niezwykła – pomysł na rodową sagę w czasie wojen i rewolucji nie jest być może nowatorski, ale wciąż dobry i na pewno właśnie zarys fabularny w blurbie przyciągnął moją uwagę. Lubię takie historie. Dlatego z ogromnie pozytywnym nastawieniem rozpoczęłam lekturę.
I jakież było moje rozczarowanie, gdy okazało się, że pani Rybałtowska pisze takim stylem, jakiego ja najbardziej nie lubię. To przez tę manierę rozstałam się z książkami Archera czy Sheldona. Nie lubię takiego oszczędnego w słowa, suchego, sprawozdawczego opowiadania historii. Nie lubię przeskakiwania, prześlizgiwania się po zdarzeniach. To jest taka nierówna narracja – czasami typowo sprawozdawcza, podawanie suchych faktów, czasami zbliżanie się do bohaterów, próba wchodzenia w ich sferę uczuciową. Dialogi przy tym robią wrażenie, że autorka postanowiła na chwilę zwolnić i ukazać ludzkie oblicze postaci. Te dialogi wydają mi się sztuczne, nieprawdziwe. Może zobrazuję to w ten sposób: lecimy samolotem, oglądamy z dużą szybkością migające pod nami krajobrazy (wydarzenia z życia bohaterów), nagle spadamy z wysokości i oglądamy jedno drzewko z bliska (dialog, pojedyncza scena). Takie zabiegi nie sprzyjają lekturze. Odnosiłam wrażenie, że oglądam życie głównej bohaterki przez szybę. Nawet opis jej uczuć jest pozbawiony pasji, autentyczności.
I przez całą książkę zastanawiałam się, ku czemu zmierza akcja? Bardzo długo nie mogłam złapać jakiejś głównej idei utworu. Ot, rodzina z poplątanymi losami. Ale takich jest wiele. W sumie każdy człowiek znalazłby jakąś niezwykłą historię w swojej rodzinie. Na czym polega wyjątkowość tej książkowej? Nie wiem.
Dlatego wydaje mi się, że ta książka jest mocno średnia. Odkładam ją rozczarowana. Spodziewałam się czegoś lepszego. Owszem, pomysł na fabułę w sumie jest niezły; owszem, przeczytałam ją do końca, bo do tego się zobowiązałam, gdy zgłosiłam się do zrecenzowania powieści na portalu nakapie.pl, ale gdyby nie ta deklaracja, odłożyłabym.