Dzisiaj przyjrzymy się bliżej „Pokucie” autorstwa Anne Rice. Akurat tej autorki chyba nie muszę nikomu przedstawiać, chociaż przyznaję szczerze, że „Pokuta” jest pierwszą książką Rice, którą do tej pory czytałam. Tak czy inaczej, Anne Rice to urodzona w Nowym Orleanie autorka bestsellerowych Kronik Wampirów, które przyniosły jej ogromną sławę na całym świecie.
„Pokuta” to nieco inny kawałek chleba, jest to bowiem pierwsza książka Rice traktująca o aniołach. Autorka na stare lata nawróciła się na wiarę katolicką i stąd też ta zmiana. Mimo że nie czytałam wampirzych książek jej autorstwa (jeszcze!), to wiem, z jakim uwielbieniem są one traktowane przez jej fanów. Z tego względu śmiem stwierdzić, że porzucenie wampirów na rzecz aniołów nie wyszło Rice na dobre.
Nie mówię, że „Pokuta” jest złą książką. Czyta się ją dobrze i widać w tekście zamiłowanie Rice do nowej tematyki. Polski przekład choć w niewielkim stopniu oddaje wspominany przez miłośników kunszt literacki autorki. Mi osobiście przypadł do gustu jej styl pisania.
Nie jestem jednak w stanie nazwać tej pozycji hipnotyzującą. W wielu momentach po prostu się nudziłam i miałam ochotę przewracać po kilka stron naraz. Nie byłam w stanie ogarnąć tej otoczki metafizyczności, którą obiecywano w zapowiedziach. Z drugiej strony jakoś specjalnie jej nie poszukiwałam, wiedząc że nie zrobi na mnie większego wrażenia.
Mówiąc w największym skrócie, „Pokuta” to historia anioła i płatnego mordercy. O ile ten drugi przewijał się przez całą książkę, o tyle ten pierwszy pojawiał się bardzo rzadko. Dlatego też książka wydawała mi się mało... anielska. Dla mnie była to raczej swego rodzaju spowiedź przestępcy, głównego bohatera - Lucky'ego Szczwanego Lisa alias Toby'ego O'Dare. Ów płatny morderca został nam przedstawiony w dwojaki sposób. Z jednej strony jako bezlitosny kat, z drugiej jako korzący się przed Bogiem grzesznik i pokutnik. Ta błyskawiczna przemiana z niewiadomych mi przyczyn wzbudziła mój niesmak, mimo wszystko jednak Toby był znacznie ciekawszą postacią od swojego opiekuna - Malachiasza. Kiedy Toby'm targały emocje i sprzeczne uczucia, Malachiasz potrafił jedynie płakać i litować się nad nim. W konsekwencji wyszedł najbardziej bezpłciowo ze wszystkich znanych mi aniołów. Wracając na moment do fabuły, nasz nijaki anioł zdecydował się pomóc Toby'emu w nawróceniu i wybaczeniu sobie dawnych przewin. W tym celu zabrał go w podróż w czasie, aby Toby mógł dla odmiany kogoś uratować (zazwyczaj przecież zabijał). O tym, jak się ta historia rozwinęła, nie będę już Wam mówić.
Starałam się podejść do tej powieści entuzjastycznie, chociażby ze względu na same dobre opinie, jakie słyszałam o Anne Rice. Niestety, lekturą nie byłam zachwycona, ani nawet pozytywnie zaskoczona. Przez większą część książki nudziłam się jak mops i w sumie tylko historia życia Toby'ego wciągnęła mnie na tyle, bym nie uznała czasu poświęconego „Pokucie” za zmarnowany. Również dociekanie do sedna sprawy po tym, jak Toby cofnął się w czasie, było całkiem ciekawe i powstrzymało mnie od rzucenia książki w kąt. Cała reszta, cała ta otoczka sztucznej religijności była dla mnie – nie oszukujmy się – dnem.
Podsumowując, „Pokuta” to pozycja, którą „na dwoje babka wróżyła”. I ciekawa, i nudna. Z czystej ciekawości sięgnę po kolejne części, jako że „Pokuta” wchodzi w skład trylogii „Czas aniołów”. W sumie jestem ciekawa tego, jak się skończy historia Toby'ego. Miejmy nadzieję, że z czasem nie utraci on ikry, a Malachiasz – wręcz jej nabierze. Książkę polecam fanom i ciekawskim. Osobom, które wolą Rice w roli matki wampirów – nigdy w życiu.
Przecież to tak, jakbym powiedziała fanom „Igrzysk śmierci”, że Collins napisała alternatywę ze słodką, romantyczną Katniss w miejsce tej, którą wszyscy pokochaliśmy...
Ocena: 3/6