Leonie Swann jest absolwentką psychologii marketingu i reklamy, filozofii i literatury angielskiej w Monachium i w Berlinie, gdzie obecnie mieszka. Swój doktorat pisała o roli zwierząt w literaturze angielskiej. Badania te zainspirowały ją do napisania kryminalnej powieści filozoficznej „Sprawiedliwość owiec”. Przeczytałam ją i byłam zachwycona, dlatego bez zastanowienia sięgnęłam po drugą część przygód owiec z zielonej wyspy, „Triumf owiec”.
Po tragicznej śmierci pasterza George’a opiekunką owiec zostaje jego córka Rebeka. W testamencie dodatkowo jest napisane, że ma owcom codziennie czytać, niestety i opieka weterynarza też tam jest, ale co najważniejsze Rebeka ma je zabrać w podróż do Europy. Tym o to sposobem trafiają na pastwisko we Francji niedaleko starego zamku, w którym kiedyś był zakład dla obłąkanych. Aktualnie zadłużony zamek prowadzi syn zmarłego, szalonego psychiatry. Dodatkowo za płotem pasą się kozy, które poza tym, że śmierdzą, to są szalone i opowiadają o tajemniczym Garou – wilkołaku…
Fakty jednak są takie, że w lesie ktoś morduje i zostawia na widoku sarny, czyha na życie owiec i sama Rebeka jest w niebezpieczeństwie.
W przyczepie mieszka też matka Rebeki, szalona tarocistka, która wróży niebezpieczeństwo. Do tego występują płatni mordercy, gospodyni, prawniczka, opiekunka do dzieci pachnąca fiołkami, milczący pasterz kóz i jeszcze wielu innych.
Od lat nikt nie jest w stanie rozwikłać tej zagadki, dlatego owce z Glennkill musiały wziąć sprawy w swoje raciczki, bo:
„Ludzie myśleli albo za dużo, albo nie o tym, co trzeba. Najczęściej za mało myśleli o owcach. A jeśli trafiali na coś, o czym nie umieli myśleć, to całkiem się gubili – jak małe jagnięta.” (s.92)
Książka ukazała się w 2010 roku nakładem wydawnictwa Amber. 461 stron czyta się jednym tchem, a okładka idealnie komponuje się z częścią pierwszą.
„Triumf owiec” nazwany jest thrillerem, a zarazem komedią filozoficzną. I w tym, i w tym gatunku świetnie się odnajduje.
Do końca nie wiedziałam, kim jest Garou i jakie ma motywy. Z jednej strony książka trzymała w napięciu i zaciekawieniu, a z drugiej była świetną rozrywką z kilkoma parsknięciami śmiechu. No i jak to na powieść filozoficzną przystało uniwersalne prawdy też są:
„Jeśli życzysz sobie, żeby coś się stało, to musisz się zatroszczyć o to, żeby się stało”. (s.47)
„Sam warunek, że chce się odejść niezbyt pomagał, jeśli nie wiedziało się, dokąd chce się odejść”. (s.191)
Owce są obdarzone ludzkimi cechami charakterów bądź, co bądź, jednak pozostają sobą – owcami i na świat patrzą przez zapachy, pełne brzuszki i poczucie bezpieczeństwa.
Książkę polecam dosłownie każdemu. Jest zagadka, morderstwo, a nawet kilka we wspomnieniach, jest i fantastyka, i obyczaj, i nawet szczypta romansu też.
Miłej lektury!