Codzienność niemal każdego z nas oznacza się szybkim rytmem życia i permanentnym brakiem czasu. Niestety taka aktywność sprawia, że tracimy umiejętność dostrzegania wyjątkowości każdej chwili, zapominamy o tym, by cieszyć się najmniejszym drobiazgiem, jakim obdarowuje nas los. To wszystko diametralnie się zmienia, kiedy w naszym życiu ma miejsce przełomowe zdarzenie. Dla czterdziestoletniej Mii Hayes – bohaterki książki „Ostatnie dni Królika” takim kluczowym momentem staje się nawrót choroby nowotworowej.
Zaczęło się od guza piersi. Operacja, chemioterapia, długie tygodnie spędzane w szpitalach – to wszystko było jak zły sen, jednak Mia nazywana przez wszystkich Królikiem dzielnie walczyła dla siebie i swoich najbliższych. Zwyciężyła, jednak ta wygrana okazała się krótkotrwała. Rak wrócił po czterech latach spokoju, jednak tym razem żadnego pojedynku nie będzie, Mia już na starcie zostaje skazana na porażkę, ze względu na liczne przerzuty. Zostaje przewieziona do hospicjum, które staje się krótkim, dziewięciodniowym przystankiem dzielącym ją od śmierci. Te dziewięć dni staje się okazją do wspomnień, szczerych wyznań oraz spotkań z tymi, o których prawie się zapomniało.
Muszę przyznać, że do opowieści podeszłam z dużą rezerwą. Przede wszystkim dlatego, że temat przewodni książki – choroba nowotworowa – wielokrotnie stawała się osią fabuły, niestety, w moim przypadku szybko okazywało się, że owe historie są zbyt łzawe. Zatem byłam niemal pewna, że autorka - Anna McPartlin nada stworzonej przez siebie historii zbyt dramatyczny i ckliwy ton, jednak zostałam pozytywnie zaskoczona. Pisarka te bardziej emocjonalne momenty zgrabnie równoważyła humorem chwilami graniczącym z absurdem. Atutem jest także nieskomplikowany, momentami kolokwialny język, który dodaje opowieści lekkości.
Choroba głównej bohaterki nie jest dominującym wątkiem. Stanowi jedynie punkt wyjściowy do ukazania relacji rodzinnych. Powinnam dodać, że wyjątkowej relacji, bowiem rodzina Hayes’ów to ludzie od których „bije” ciepło. To ludzie ceniący łączące je więzi; ludzie z ogromnym poczuciem humoru, pasją oraz siłą. Autorka pozwala poznać nam tych ludzi nie tylko przez pryzmat obecnych wydarzeń, ale także tych mających miejsce dziesięć czy piętnaście lat wcześniej.
Każda osoba należąca do tej nieco zakręconej rodziny zasługuje na kilka słów. Ja jednak zatrzymam się przy Juliet – dwunastoletniej córce Królika oraz Molly – matce umierającej kobiety. Dziewczynka niemal natychmiast przykuła moją uwagę swoją dorosłością. Juliet to nastolatka, która swoim rozsądkiem i zaradnością przebija niejedną dorosłą osobę. Bez słowa skargi przyjmuje na siebie obowiązki matki, ponadto staje się najlepszą przyjaciółką i opiekunką Królika. Jeśli zaś chodzi o Molly to matka – żywioł, która staje na głowie by ratować swoje dziecko. Jeśli będzie trzeba odwiedzi dziesiątki uzdrowicieli, ba, nawet nabluzga samemu Bogu, jeśli to ma uratować jej córkę. Pozostałych członków familii musicie poznać sami ;)
„Ostatnie dni Królika” to powieść obyczajowa, która funduje czytelnikowi huśtawkę emocjonalną. Raz śmiech, raz łzy, a innym razem śmiech przez łzy. Opowieść, choć smutna, daje nadzieję. Choć o sprawach ostatecznych nie przytłacza, wręcz przeciwnie pozwala złapać oddech i zastanowić się nad tym, jak wykorzystamy ten czas, który nam został. Polecam.