Nastoletnim czarownicom udało się pokonać zło. Ale to jeszcze nie koniec… Zaczyna się kolejny rok szkolny pełen trudnych wyzwań i niebezpieczeństw. Dziewczęta muszą nie tylko nauczyć się używać swoich mocy, ale również sobie ufać. Zło może zaatakować w najmniej oczekiwanej chwili. Oprócz tego mają na głowie jeszcze członków Rady, do której nie mają zaufania. A w Engelsfors dzieje się coś dziwnego… Wybrańcy muszą działać szybko, aby pokonać wroga i dowiedzieć się, kim tak naprawdę są, aby zapobiec apokalipsie. Czy nastolatkom uda się zaakceptować swoje przeznaczenie? Co je tym razem czeka? I jak to się skończy?
Pierwsza część trylogii o Engelsfors mnie nie zachwyciła, spodziewałam się czegoś innego, ale mimo to mi się podobała. Nieraz zmroziła mi krew w żyłach i cały czas trzymała w napięciu. Bardzo chciałam przeczytać drugą część, która intrygowała mnie od dawna, głównie swoją objętością (to porządna cegiełka). Jakie są więc moje uczucia z nią związane?
Już od samego początku „Ogień” bardzo mnie wciągnął. Nie spodziewałam się, że aż tak mi się spodoba, ale czytałam go z ogromnym zainteresowaniem. Nie mogłam się oderwać od tej powieści i mimo, że ma dużą ilość stron, przeczytałam ją bardzo szybko.
Podczas lektury książki bardzo zżyłam się z bohaterkami. W pierwszej części mi się to nie udało, niektórych dziewczyn wręcz nie znosiłam, a teraz jestem nawet zdziwiona, że tak je polubiłam. Annę-Karin, do której wcześniej nie pałałam zbyt wielką sympatią, zdołałam zrozumieć i moje nastawienie do niej się zmieniło. Rozdziały poświęcone tej postaci czytałam z większą przyjemnością niż wcześniej, nawet na nie czekałam. Idę, która wcześniej mnie irytowała, teraz bardzo polubiłam. W tej części mogłam ją lepiej poznać i dowiedzieć się, dlaczego jest taka a nie inna. Vanessa przeszła pewną zmianę. Zrozumiała swoje błędy, zaczęła naprawiać życie i stała się silną kobietą. Jest to jedna z moich ulubionych bohaterek, choć tak naprawdę wszystkie pokochałam. „Ogień” przybliża ich cechy charakteru, sytuacje w rodzinie i przeszłość, dzięki czemu każdą mogłam lepiej poznać.
Zakończenie niezwykle mnie zasmuciło. Nie spodziewałam się, że wzbudzi we mnie tyle uczuć. Wzruszyłam się i nie mogłam uwierzyć, że to wszystko wydarzyło się naprawdę. Myślałam, że jeszcze uda się wszystko cofnąć. Długo rozmyślałam nad tym zakończeniem i teraz obawiam się finału trylogii, ponieważ wiem, że może nie skończyć się tak dobrze, jak mam nadzieję.
Sara B. Elfgren i Mats Strandberg wykonali kawał dobrej roboty. Napisali razem prawie 700-stronnicową powieść i widać, że jest ona niezwykle dopracowana. Nie mogę się poskarżyć na ich styl pisania czy to, że się nie zgrali, bo jest wręcz przeciwnie. Ma się wrażenie, że książkę napisała jedna osoba. Nie widać różnicy ich stylów.
Za to mogę ponarzekać na korektę, ponieważ to zapewne jej wina, że w „Ogniu” są błędy. I to nie tylko stylistyczne, interpunkcyjne czy literówki – bardzo często są mylone imiona bohaterek. Przykładowo, jest mowa o Annie-Karin, ale jest napisane imię Vanessy, choć to nie o nią chodzi. Gdybym policzyła, ile razy coś takiego zauważyłam, wyszłoby tego sporo.
Podsumowując, „Ogień” to świetna kontynuacja „Kręgu”. Powieść w żadnym stopniu mnie nie zawiodła, podobała mi się bardziej niż pierwsza część i zżyłam się z bohaterkami. Jestem ciekawa, co się wydarzy w ostatnim tomie, ale też się go trochę boję. Nie chcę kończyć przygody z Engelsfors. Serdecznie polecam tę książkę, wzbudza ona dużo emocji i pełno w niej magii.
Moja ocena: 8/10