Show-biznes od zawsze rządził się swoimi prawami. Możecie mówić, co chcecie, ale jednak przyznacie mi rację, że większość sławnych osób zawdzięcza swój „blask” kontrowersjom, jakie wokół siebie roztaczają. Tego typu celebryci bywają dosłownie wszędzie: na bankietach, premierach filmowych czy nawet pokazach mody. Nie zawsze interesuje ich właściwy cel zgromadzenia, a sam fakt, że można pogłębić znajomości. Wraz z nimi zaistnieje szansa, iż ktoś „wyżej postawiony” ich zauważy, umożliwiając rozwój „kariery”. Tylko jak zabłyszczeć wśród śmietanki towarzyskiej, kiedy cała uwaga kilkudziesięciu, a nawet kilkuset osób skupia się... na morderstwie znanej modelki?
RAZ, DWA, TRZY, MORDERCĄ JESTEŚ... A NIE, CZEKAJ – POMYLIŁAM SIĘ... TAKŻE ZACZNĘ OD POCZĄTKU: RAZ, DWA, TRZY...
Zanim ktokolwiek został pozbawiony życia, pozwolono mi na spokojnie zapoznać się z bohaterami, którym było dane wziąć udział w tym kryminalnym, aczkolwiek pełnym komediowych akcentów przedstawieniu. Alek Rogoziński podsycał ciekawość, wielokrotnie powtarzając, że pochłonięci gorączkowymi przygotowaniami przed największym, najbardziej spektakularnym wydarzeniem towarzyskim roku jeszcze nie zauważyli podrzuconej pod nogi emocjonalnej bomby z opóźnionym zapłonem. A kiedy tylko ta wybuchła – czas nagle przyśpieszył.
Wielowątkowość wprowadziła tutaj co nieco chaosu. Zdarzało mi się pogubić w toczących się wydarzeniach, a nadmiar bohaterów sprawiał, iż od czasu do czasu musiałam sobie przypominać, kto jest kim (dzięki ci, pa... ekhem, Alku za spis postaci!). Nieraz czy dwa wydawało mi się, że część tych pokręconych perypetii można było śmiało wyciąć, na spokojnie pominąć, tyle że... to była specjalna zagrywka autora. Gdyby nie ten fabularny harmider, całe śledztwo nie miałoby aż takiej siły rażenia. Alek Rogoziński specjalnie (!) manewrował między próbującymi dojść do siebie po niespodziewanym morderstwie, wywołując mętlik w głowie. Niemal bezczelnie, raz za razem, próbował wmówić, kto tak właściwie stoi za śmiercią puszcz... znaczy się popularnej modelki, by za chwilę rozmyślić się i przenieść moje zainteresowanie na kogoś innego. Nie powiem, przez jakiś czas opierałam się temu. Wolałam nie dać zapędzić się w kozi róg, ale – niestety – autor zdołał mnie przechytrzyć. Tworzona przeze mnie lista podejrzanych stopniowo malała, skupiając się na poszczególnych osobach, aż w końcu dostałam solidnego „liścia” w policzek, co mnie nieco zabolało. Zrozumiałam, że może przy powieściach młodzieżowych jeszcze umiem uchodzić za wybitnego detektywa, ale przy tego typu książkach muszę się jeszcze wiele nauczyć...
Emocje przy czytaniu „Śmierć w blasku fleszy” niemal sięgały zenitu. Czułam ten dreszczyk ekscytacji, gdy odkrywano świeży trop w sprawie, pozwalający dostrzec coś, co dotąd skrywało w cieniu. A kiedy tylko rozgrzane do czerwoności umysły prawie wybuchały, szybko wślizgiwały się elementy humorystyczne, pozwalające nie tylko na chwilę oddechu, ale też rozluźnienie nerwów. Zdarzało mi się wybuchać śmiechem, gdzie po chwili biłam się po łapach, upominając samą siebie. Przecież nie mogłam zapominać o tym, że na kartach książki nadal czai się morderca, a nikt nie był w stanie przewidzieć jego kolejnych kroków w swej niezrozumiałej dla wielu zabawie!
„NIBY ŻE JA TEGO NIE ROZWIĄŻĘ? POTRZYMAJ MÓJ PŁASZCZ! I KAPELUSZ! I SŁOIKI Z KONFITURKAMI! I TE Z GOŁĄBKAMI! I TE...”
Możecie sobie pisać, że najważniejszymi postaciami są tutaj nie pozwalający sobie na fuszerkę, łasy na domowe obiadki Mario czy próbująca zdrowo się odżywiać, zawsze skora do pomocy przyjacielowi Misia. Możecie sobie jojczyć, że to właśnie oni wzięli sprawy w swoje ręce, dzięki czemu z godziny na godzinę przybliżano się do schwytania mordercy. Nie, nie i jeszcze raz nie. Niepodważalną królową „Śmierci w blasku fleszy” została mama Dominiki, a mianowicie pani Stefania! Starsza kobieta (pewnie za to określenie obdarzyła by mnie takim spojrzeniem, że przez tydzień bałabym się ruszyć, z obawy o rzuconą na mnie klątwę), ku rozpaczy córki, postanowiła sama wywęszyć człowieka odpowiedzialnego za to krwawe zamieszanie, wykorzystując przy tym wachlarz swoich atutów. A co za tym poszło? Wścibskie wpychanie nosa tam, gdzie nie trzeba z domieszką „komplementów”! W międzyczasie zdołała nieźle obsypać „komplementami” swoje dorosłe dziecię, gdzie z jednej strony uśmiech wkradał się na usta, z drugiej natomiast odczuwało się tę nutkę współczucia. Dominika od lat nie usłyszała od mamy miłych słów, co zaowocowało tym, że nie czuła się swobodnie w jej towarzystwie. Nigdy nie wiedziała, kiedy pani Stefania postanowi wbić kolejną szpilę. Ich relacja nie była zdrowa, dlatego też bardzo chciałam, aby wreszcie star... znaczy się „wiecznie osiemnastoletnia” kobieta przejrzała na oczy, nim straci dziecko.
Podobało mi się również poprowadzenie wątku mordercy, który... skrył się pomiędzy innymi bohaterami. Jak gdyby nic śledziliśmy jego losy, nawet nie przypuszczając, że tak właściwie to on jest odpowiedzialny za śmierć uzależnionej od seksu modelki. W sumie, Alek Rogoziński każdej z postaci ofiarował pewne cechy, przez co każda mogłaby zostać oskarżona o celowe pozbycie się denatki. Wiadomo – jednych polubiłam bardziej, innych znacznie mniej, jednak każde z nich wnosiło coś do fabuły, a to najważniejsze!
Twórczość Alka Rogozińskiego to dla mnie żadna nowość. Poznałam już dwie jego książki (obiecuję, że kiedyś nadrobię pozostałe), dlatego wspomnienie o tym, że „Śmierć w blasku fleszy” jest najdojrzalszą w jego dorobku – oniemiałam. Pozwoliłam sobie sama sprawdzić, czy to stwierdzenie w ogóle powinno zaistnieć i przyznam, że... osoba odpowiedzialna za jego głoszenie miała rację. Autor przystopował z kreowaniem wulgarnych, rzucających mięsem niczym Magda Gessler talerzami bohaterek. Poszedł w zupełnie inne strony, pokazując, że nie tylko sprośne żarty i dobrze wplecione w fabułę przekleństwa mogą nas rozśmieszyć, jednocześnie wywołując ciary na plecach. Owszem, od czasu do czasu przewijało się coś takiego, bo przecież – halo – kto chociaż raz nie zaserwował czegoś z tamtych przykładów, niech pierwszy rzuci kamieniem, ale nie da się nie zauważyć, że tym razem skupił się on na skomplikowanych relacjach rodzinnych, tworzących tło dla morderstwa. Alek Rogoziński uświadamia, że wystarczy dosłownie niewiele, aby wyrządzić krzywdę i zrazić do siebie bliskich. A robimy jeszcze gorzej, kiedy nie znamy granic w kwestii pomocy, co może doprowadzić do przykrych konsekwencji...
Podsumowując. „Jeszcze jeden rozdział i idę spać”? Nie w przypadku tej książki! „Śmierć w blasku fleszy” nie tylko nie pozwoli wam się od siebie oderwać, aż nie wylądujecie na ostatniej stronie, ale również zapewni olbrzymi ból szczęki, niezależnie od intensywności śmiechu. Nie można także zapomnieć o nutce ekscytacji i dreszczach grozy, kiedy staramy się rozwiązać narzuconą nie tylko na bohaterów, ale także na nas krwawą zagadkę. To dobrze skrojona komedia kryminalna, na dodatek w dojrzalszym wydaniu. Nie wierzysz? Sprawdź sam!