Gdy 15 lat temu poznałam w Polsce pierwszego Afrykańczyka, nie przypuszczałam, że spotkanie to zmieni mój sposób myślenia o świecie.
Przez kolejne lata odkrywałam różnice kulturowe dzielące mnie, Europejkę i poznawanych kolejnych Afrykańczyków. Różnice, które z założenia powinny nas dzielić, a stały się platformą do dialogu, umacniającego nasze relacje. Dziś moja bardzo dobra koleżanka Rwandyjka przesyła mi pyszne herbaty ze swojego kraju, a jej mieszkająca w Polsce córka- studentka jest regularnym gościem na moich niedzielnych obiadach.
Co stoi za tym, że nasza przyjaźń kwitnie, pomimo wielu różnic?
Chciałabym powiedzieć- tolerancja. Ale właściwe słowo to zrozumienie.
Zrozumienie faktu, że kultura zachodnia nie jest lepsza czy wyższa od tej, którą spotykamy w Afryce. Zrozumienie, że nasze archetypy kulturowe są inne, co daje nam możliwość poznawania tak odmiennych sposobów życia.
A przede wszystkim zrozumienie, ze Afryka to nie kraj, a 54 różne państwa, których powstanie było poprzedzone latami kolonializmu i nierzadko brutalnych walk o wolność.
Dipo Faloyin w swojej książce punktuje nas, przedstawicieli zachodniej cywilizacji. Mówi do nas bezpośrednim językiem, czasami zabarwionym dowcipem. Nie pozwala nam odwrócić wzroku czy doprowadzić do szybkiej zmiany tematu. Mamy spojrzeć na Afrykę, taką jaka jest. Odejść od jej hollywoodzkiej wersji wykreowanej przez producentów, którzy nigdy nie postawili stopy na tym kontynencie.
Autor nie tylko pokazuje nasze ograniczone spojrzenie na Afrykę. Idzie o krok dalej. Rozlicza nas z podejmowanych działań- zarówno tych charytatywnych, których celem jest celebryckie udzielane pomocy, jak i tych, które oceniają wszystkie kraje Afryki jako trzeci świat. Pokazuje, jak zgubne mogą być akcje mające na celu namierzenie niesprawiedliwości w Afryce bez koniecznego zaangażowania lokalnych władz i społeczeństw. Przychodzimy na Czarny Ląd z gotową receptą na rozwiązanie problemów. Bez konsultacji, bez zrozumienia wewnętrznych relacji i układów międzyludzkich, za to zawsze z kamerą i aparatem w ręku, narzucamy gotowy plan. "Sukces" gwarantowany a podziw świata zapewniony. Świata- a dokładnie tej części bez Afryki. Tu często (oczywiście nie zawsze!) pozostaje niesmak, zdumienie, martwy uśmiech zastygły na twarzy. Nikt nie zapytał "lokalsów" o zdanie, nie przeprowadził konsultacji, nie zrozumiał tematu.
Faloyin z ironią pokazuje też obraz zachodniego turysty, robiącego zdjęcia skaczącym Masajom i w łagodny, ale dosadny sposób celuje w naszą pychę. Nie zaprzecza jednocześnie istnieniu problemów na kontynencie. Chce nam jedynie pokazać, że obraz Afryki jest wielowymiarowy. I przez to trudny do jednoznacznej interpretacji. Autor przestawia argumenty, opisy zdarzeń, kluczowe postacie wybranych państw, wszystko po to, byśmy mogli uderzyć się w pierś i przyznać, że:
Afryka to nie państwo.