przy okazji innej książki chciałam napisać, że dorośli powinni czasem czytać książki młodzieżowe, aby sobie przypomnieć i zrozumieć rozterki młodzieży. zobaczyć świat, przyćmiony szaleństwem hormonów i dorastania. chociaż, co wydaje się abstrakcyjne, książki dla młodzieży z reguły piszą dorośli, a często i tacy je czytają; tej książki jednak nie chciałabym dać ani nastolatkowi, ani dorosłemu. nikomu najlepiej.
zacznijmy od tego, że to kolejna oklepana historia miłosna, okraszona zbyt dużą dozą wizji artystycznej, próbująca poruszać ciężkie problemy społeczne.
główny "love interest" to chodzący red flag. oczywiście to niemal wattpadowy bad boj, ma motor (chodzenie na piechotę jest już passe) i przeszłość, która powinna mieć na nim swoje odbicie, ale nie ma. wprost - to osoba, która była uzależniona od substancji psychoaktywnych. i chcecie mi powiedzieć, że ma idealną cerę, zęby, zdrowie etc, bez żadnych komplikacji psychicznych i fizycznych? ah tak, to badbojloveinterest, który ma mieć odpowiednio ciekawą przeszłość, ale niech ona nie ma realnego wpływu na niego i jego zachowanie - to w końcu książka młodzieżowa. nie może być za mrocznie.
może jestem za stara na młodzieżówki? 20+ lat to przecież prawie jak 40...
widziałam reklamowanie i polecanie tej książki jako posiadającej queer rep - nie róbcie sobie tego. to 90% przesłodzonego, hetero romansu. jak z wattpada. bycie queer to bardziej część uboczna.
relacja między bohaterami to pożal-się-bogowie. mam rodzeństwo, nie jesteśmy bliźniętami, a moja mama ma siostrę bliźniaczkę i zawsze tłumaczy bliskość ich relacji (czytaj: godziny spędzone na rozmowach przez telefon) tym, że "to w końcu siostra bliźniaczka!". nie wiem na ile musiałabym nienawidzić swojego rodzeństwa, aby zachowywać się jak bohaterowie, nawet jeśli na naszą relację wpływało różne podejście rodzicieli do nas (a tak też było), ale to nigdy nie był ja-on problem, a bardziej ja-rodzice. nie przenosiłam moich problemów na niego, tym bardziej nigdy nie próbowałam zniszczyć mojego brata. tak, zniszczyć, bo tak można opisać ich relację; ja za swoim bratem zawsze stanę murem, chociaż rozumiem, że są rodzeństwa, które się nienawidzą. ale żeby aż tak?
kocham poezję, malowanie słowem, głębokie przemyślenia w literaturze. ale to nie ma być stek losowych bzdur wypisanych aby "brzmieć artystycznie", albo za mało we mnie artysty (chociaż faktycznie rzecz biorąc tworzę ponad połowę życia, chociaż jedynie słowem). może jestem zbyt dużym fanem brutalizmu, prostoty. z drugiej strony kocham nurt abstrakcyjny, niejednoznaczność; jednak gdzieś przebiega granica. były całe akapity, których nawet nie czytałam, tylko skanowałam wzorkiem, aby ominąć, bo były pełne, krótko mówiąc, bełkotu.
może wymagałam za dużo, patrząc na oceny i opinie, jej rozpromowanie, ale ta niepowalająca fabuła, połączona z pseudoartyzmem i queer-rep jako zapychacz dla głównego romansu sprawiła, że zmęczyłam tę książkę. liczyłam do samego końca, że zaskoczy, że załapię o co chodziło. nie załapałam.