"W rzeczy samej jest to książka o śmierci- ale o śmierci nie da się opowiadać, nie czcząc życia. Nie mówiąc o tych, co potrafią stać prosto w świecie, który rozpada sie wokół nich. Że pomimo rozlewu krwi niektórzy potrafią nie tylko życ dalej, ale też żyja nadzieją. Że w śmierci jest miłość. Wszystko to mówi też coś o tym, kim jesteśmy jako naród."
Chociaż obejrzałam już kilka filmów i przeczytałam sporo książek poruszających temat społecznej i indywidualnej degradacji, segregacji rasowej, niekończącej się walki gangów czy okrucieństwa jakiego ludzie mogą zadawać sobie wzajemnie, książki takie jak "Amerykańskie lato" wciąż przyprawiają mnie o gęsią skórkę i łzy w oczach. Zdecydowanie nie należę do tych odbiorców, którzy z gazety lub telewizji dowiadują się o kolejnych ofiarach krwawych wojen ulicznych, a którzy stwierdzają, że ich uczestnicy na to zasłużyli. Nigdy nie bronię winnych, ale też ich nie oceniam, bo mam świadomość, że to, co wiemy my, to tylko ostatni akapit, to obraz finału przedstawiony nam przez media. Mało z nas wie jak do tego doszło, jakie przesłanki stały za takim przebiegiem konkretnych wydarzeń. Miłością prawdziwą, wewnętrzną i silną kocham takie książki. To właśnie dzięki nim wiemy jaki był wstęp i rozwinięcie wielu historii, to dzięki nim też dowiemy sie jak rozbita rodzina, brak pieniędzy i perspektyw, poczucie obcości i braku własnej wartości wpływają na nasz charakter, mechanizmy działania, treść książki zwanej życiem.
"Nic tak nie łączy ludzi jak rozpacz. Nic tak nie zbliża nas do siebie jak smutek."
Alex Kotlowitz, amerykański dziennikarz, pisarz, filmowiec i wykładowca odkrywa przed nami rzeczywistość chicagowskich ulic latem 2013 roku. Autor przedstawia zapiski ze swoich rozmów z matkami, które straciły dzieci i dryfują w morzu bólu, gniewu i rozpaczy, z byłymi więźniami, którzy dzisiaj, w pełni zresocjalizowani, mają rodziny i pomagają innym, z członkami gangów, którzy dla własnego bezpieczeństwa tkwią w sytuacji bez wyjścia. Poznamy też nocnego dziennikarza, którego pracę wyznaczają kolejne strzelaniny, a z których krótkie relacje na żywo udostępnia na Twitterze. Będziemy też świadkami krótkiej wycieczki dwóch, zupełnie od siebie różnych, polityków, którzy spierają się w kwestiach "naprawy" życia w najbiedniejszych dzielnicach Chicago. Reportaż Kotlowitza jest to domino: żywe i ciągle powracające wspomnienia ofiar o postrzeleniu, idący za tym strach, który przeradza się w złość, a następnie we wściekłość, która to znajduje ukojenie w fizycznej agresji.
"Obywatele zabijają obywateli, dzieci zabijają dzieci, policja zabija młodych czarnych."
Ta książka jest tak głęboko przejmująca, że trudno o niej mówić, a co dopiero napisać coś sensownego. Sceny z ulic Chicago to krzyk rozpaczy najbiedniejszych i podzielonych rasowo dzielnic, to mroczne wołanie o pomoc, ale to rownież płomyk nadziei, który płonie nawet w sercach mieszkańców wierzących, że będzie lepiej. "Amerykańskie lato" to świadectwo marginalizowania, lekceważenia i złego traktowania najsłabszych przez władze miejskie i federalne, to również dowód na to, że trauma może rozpętać w życiu piekło, które tak głęboko kształtuje charakter. Bo każda zbrodnia naznacza człowieka na resztę życia. I nie chodzi tylko o koleiny, które wyrobione w psychice robią miejsce na złe wspomnienia, to też konsekwencje w postaci braku możliwości w znalezieniu pracy czy wynajęciu mieszkania.
Ja odebrałam tę pozycję jako lekcję. Lekcję życia, wyrozumiałości i empatii. Jako przestrogę przed tym żeby nigdy nie oceniać książki po okładce, życia po tym jak zostaje zakończone. Może powinniśmy, tak jak w ośrodku wsparcia Mercy, zadawać pytania co złego spotkało tych ludzi, zamiast od razu co z jest z nimi nie tak. A może musimy wyciągnąć wnioski z miasta, w którym brakuje mobilizacji do zmian, w którym potworność, dostęp do broni i dźwiganie tych tragedii stało się codziennością. Bo tak naprawdę "przemoc kaleczy wszystkich, którzy codziennie mają z nią do czynienia", zarówno z tą psychiczną jak i fizyczną. I jeśli wydaje nam się, że jesteśmy tylko świadkami, to nie możemy zapomnieć, że te wspomnienia będą do nas wracać, że jeden akt przemocy wywołuje kolejny, a zmiany powinno zaczynać się od nas samych.