„Ale hola, hola to nie ma być kolejny podręcznik domowe kołczingu (pisownia oryginalna – AJ) w wersji DYI, tylko książka o tym, jak zostałam sobą”. Napisała Agnieszka Łukomska, autorka „Jak będę duża, zostanę sobą”. Zatem od 39 strony wiemy dlaczego książka powstała.
W szkole czytałam od deski do deski wszystkie lektury obowiązkowe i dodatkowe oraz inne książki autorów, którzy mnie zainteresowali. Pochłaniałam tony papieru pokrytego farbą drukarską. Może właśnie dlatego, kiedy na lekcjach padało nieśmiertelne pytanie: „Co autor miał na myśli” - dostawałam gęsiej skórki. Interesowała mnie, oczywiście, szeroko rozumiana kondycja i czasy autora. Jednak nie pojmowałam dlaczego nie jest ważne, co JA mam na myśli po lekturze, jakie targają mną emocje?! By otrzymać piątkę wystarczyło wyrecytowanie odgórnie ustalonej formułki. Odniosłam wrażenie, że Agnieszka Łukomska, aby nie było kłopotów z odpowiedzią, również podsunęła czytelnikom gotowca.
„Fakt, że dość sprawnie składam słowa, nienajgorszej władam metaforą, czasem kogoś wzruszę, to chyba jeszcze za mało, aby lansować się na Grocholę (chociaż nie, Grochola chyba jest teraz w odstawce).” Po wyznaniu z 11 strony można spodziewać się potoczystej polszczyzny okraszonej np.: charakterystycznym dla autorki powiedzeniem, celowo zostawionym w korekcie drobnym błędem w odmianie, naturalnym wykorzystaniem gwarowego słówka, czy zabawnego przekręcenia jego słownikowej definicji. Stosowane z umiarem, aby czytelnik nie odniósł wrażenia sztuczności. I … Nic z tego. Mamy koszmarne makaronizmy często pisane fonetycznie. Przykłady? Pierwsze z brzegu „kołczing”, „wtf”, „nołhał”, „runmageddon”. A to nie koniec problemów z językiem. Dochodzi cała masa wyrazów z hasztagiem zamiast opisu. Jest jedna perełka - „korpokicia” na określenie kobiety robiącej karierę w korporacji.
Agnieszka Łukomska stawiła czoło trudnej rzeczy, jaką jest psychoterapia. Świetnie, że o tym pisze. „Nie jestem kołczem, ani nawet psychologiem amatorem, jestem zwykłą dziewczyną, która spełnia marzenia i parzy kawę”. Niestety! Cała książka to w zasadzie porady „kołczingowe” i „domowa psychologia”, która wprost wylewa się z tytułów: „Zostaw matkę w spokoju”, Niecierpliwość, czyli pierwszy stopień do piekła”, „Uwolnij księżniczkę z tej cholernej wierzy”, „Kryzysy mają moc”. To nie wszystko! Tak wypowiadane myśli, a nie płynące z serca poparte przykładami opowiadania o sobie, sprawiają, że duża część książki jest powtarzaniem wytartych komunałów z przekonaniem, że odkrywa się Amerykę.
Książka w jej opisie świetnie się zapowiadała. Panuje moda na opowieści o tym, jak bohaterowie po odejściu z korporacji (często nagłym i niespodziewanym) zmienili całe swoje życie. I w swoim odczuciu odnieśli sukces oraz odnaleźli drogę życia zawodowego i prywatnego. Jest to dla wielu osób sprawa kluczowa. Kryzys z 2008 roku pokazał, że wiara w to, iż taka praca gwarantuje względny spokój i dostatek aż do godziwej emerytury, jest złudna.
I na koniec „ (…) Dla jednych to wszystko, dla innych wystarczająco, dla innych za mało. A ich oczekiwania są, jak sama nazwa wskazuje, ich nie moje”.
Zatem o moim oczekiwaniu. Autorka ma zmysł obserwacji – opisywane przez nią scenki z życia obserwowane zza lady są pełne humoru i życzliwości. Szkoda, że książka nie jest właśnie o tym: parzeniu kawy, klientach, współpracownikach, córce – „zwykłym” życiu.