W małych miastach pies śpi z kotem, sąsiad z narzeczoną brata, a złodziej z żoną obrabowanego. I rzecz jasna, wszyscy o tym wiedzą. W małym mieście są baraki biedoty i pałace domniemanych lub rzeczywistych milionerów. I jest na tę społeczną skrajność ogólnomiasteczkowa zgoda. Są zdarzenia mało i mniej moralne, są zachowania cudownie anielskie. Jest po prostu średnio. To akceptowalna, ba, lubiana średniość, której stałość wynika z tego, że wróg jest wrogowi przyjacielem, zaś przyjaciel to najczęściej tylko partner od czyściutkich jak łza i od brudnych podmiejskim błockiem interesów. Proszę Państwa, Mariusz Zielke z ironią otwiera szeroko drzwi, byśmy ujrzeli i doświadczyli zjawiska o jakże urokliwej nazwie - "Dobre miasto".
W Dobrym Mieście przebywamy wraz z dziennikarką Małgosią, dla której to miejsce nie jest ani obce, ani dobre. Nie będzie obiektywizmu w ocenie wszystkich postaci, nie będzie jedynie świeżego oka i wrażeń nieskażonych skojarzeniami czy wspomnieniami. Małgorzata bowiem stąd wyrosła i stąd uciekła najszybciej jak mogła. I nawet nie przez rozmyte szarości i błękity, także nie dlatego, że młodzież perspektyw i szans szuka z daleka od miasteczek, dla których nawet kropki nie przewidziano na mapie. Uciekła, bo tutaj była "tą dziewczynką", "tą córką". I tutaj się wydarzyło. I zapomnieć się nie mogło. Nigdzie. Zwłaszcza tutaj.
Nie tylko Małgosia jest żywym świadectwem ukrytej w nazwie "dobroci" miasteczka. Są jeszcze sprawcy powodu, dla którego się tutaj znów pojawiła. Rafał - chłopak z baraków, bokser, sława i niesława w jednym, poeta i wyznawca przedziwnej teorii, że miłość istnieje - ta prawdziwa, ta wierna miłość. Jego przyjaciel Mirek - nerwowy mąż i ojciec, fantasta, teoretyk przedziwnych pomysłów, sprawca zaistnienia możliwości szybkiego, mało legalnego, ale w jego mniemaniu jakby nieco usprawiedliwionego moralnie pomysłu na szybki zarobek. Są dwaj krezusi - Krynicki i Dąbek-Dąbrowski - bogaci, szastający pieniędzmi i łaską, dający pracę (legalną lub nie) i wiarę w mniej czy bardziej uczciwe możliwości (ważne, że intratne). I cała personalna obudowa, podbudowa, nadbudowa małomiasteczkowego życia. Wszyscy razem na codzień, wszyscy zgodni w razie zagrożenia, wszyscy zamykający szczelnie drzwi przed ciekawością obcych. Taki mały polski kraj zamknięty między tablicami wjazdu i wyjazdu.
Mariusz Zielke rozpoczyna od postawienia prostej tezy. Porwano i zamordowano żonę Krynickiego - potentata, twórcy i szefa przynoszącego krocie nowoczesnego browaru. Ona - anioł wcielony. On - czysty jak łza. Wielki żal i wielki ból. Winnych złapano, wsadzono do aresztu, czekają na proces. Rafał, Mirek i ich katastrofalnie prymitywny kompan - winni morderstwa, jeszcze przed procesem, winni i już. Tak miało być, jest, wszyscy są zadowoleni.
Do Dobrego Miasta wraca Małgorzata, po latach, w innej roli. Ale oni wiedza, przecież to Dobre Miasto. Dlaczego wróciła, dlaczego pyta, sieje jakieś wydumane wątpliwości, wciąga w prostą przecież, choć tragiczną historię inne, postronne, niezaangażowane osoby, biedne matki, zawiedzione żony, wreszcie, cierpiącego katusze wdowca? Od początku zawisa nad nią widmo tak modnego w małych społecznościach stwierdzenia - nieważne: prawda czy nieprawda, z dobrym wynikiem czy złym, ważne że zrobione.
Językiem prostym, stanowczym, i tym bandyckim, prześmiewczym i mającym często za nic życie ludzkie, ale także językiem uczuć zakazanych, spisanych w wiersze i uniesienia, autor zabiera nas w teoretycznie prostą historię. Jest wina i kara, są winni i ofiary. Gapie i oskarżyciele. Tylko kto jest kim? I dlaczego dziennikarka i zainteresowany nią policjant w ogóle robią coś więcej niż oddanie się romansowi? Przecież wszystko zostało ustalone i omalże udowodnione na pierwszej stronie powieści. Czyżby?
Dzieje się nam "Dobre miasto" tu i teraz, w rozpaczy krystalicznie czystego biznesmena i wszystkim, co pozostało po anielsko dobrej zonie; dzieje się w myślach przykutych do zostawionej przez Małgorzatę w Warszawie 'niemiłości'; dzieje się w powrotach baraków i ulicznych wojenek; dzieje się w gangsterskim uśmieszku; w zakochaniach, odkochaniach, życiowych prostych historiach i tych dramatycznych, okrutnych, niszczących psychicznie, ściągających na dno. Poszatkowane na lata, dekady, okresy szkolne, zawodowe, złe i dobre, wspólne i osobne, życie bohaterów prowadzi nas przez przypuszczenia, samokreujące się w głowie oskarżenia i uniewinnienia. Autor lawiruje, poddaje w wątpliwość, puszcza oko do naszej pewności, każe zmieniać zdanie o bohaterach, złościć się na kłamstwo, które przyjęliśmy za prawdę - jednym słowem tworzy dobrą, interesującą powieść kryminalną.
Nie jest to kryminał napisany dla zabawy. Nie jest też łatwy, nie omija polityki, nie ucieka od osądów zabarwionych wewnętrzną złością lub przynajmniej kąśliwa ironią. To gęsta, mroczna opowieść, wymagająca czasu i cierpliwości. Jest tutaj dokładna analiza środowisk miejskich. Jest wskazanie palcem na przyzwolenie na bandytyzm, korupcję, kłamstwa. Jest piętnowanie milczenia. Jest zgroza nieprzemijających traum z dzieciństwa czy młodości. Jest bałagan w głowach, osądach, kpina z ufności i sprawiedliwości. To książka do czytania i myślenia. A zakończenie i tak zaskoczy. Konkludując... czyż nie tak właśnie wygląda dobry, ambitny kryminał z Polską i Polakami w tle? Polecam. Warto.
Pani_Ka Czyta