Miało być zabawnie... Z tyłu okładki jest napisane: „ zabawniejsze niż komedie Woody Allena”. Cóż... Obok Woody Allena to nawet stać by nie mogło.
Lektura bardzo stereotypowa, z jednobarwnymi bohaterami. Stylistycznie również nie porywa, autorowi zdecydowanie brak wprawy a może po prostu talentu. Historia tyczy się Rodrigo i jego problemów psychicznych ( a może samego autora – wiecie, taka terapia poprzez pisanie). Nie ma szczególnie wyróżniającej go cechy., oprócz tego że pochodzi z rodziny milionerów. Przyznacie sami to już budzi podejrzenia, a nie widziałam wątku umoralniającego, że bogaci również mają problemy. Owszem mają, ale o ile łatwiej jest im je rozwiązać, kiedy tyczą się kwestii finansowych – żaden z psychologów nie był altruistą i swoją działkę brał. Rodrigo ma całkiem sympatycznego ojca, żonę z dzieciakami... Wszystkie jego problemy są wymyślone, więc też sens pisania tej książki jest głęboko nieznany. Domyślam się, że miała być satyrą. Niestety jednak może wyrządzić więcej szkody niż pożytku. Większość ludzi nie ma najbardziej pochlebnego zdania na tematy pomocy psychologów-psychiatrów i na pewno znajdą się czytelnicy, którzy nie odróżnią satyry ( marnej jakości) od prawdziwego życia. Przedstawia nam się lekarzy jako tych, którzy próbują zlokalizować w nas swoje choroby i lęki. Do tego jeszcze główny bohater pod koniec sam zabawia się w psychologa, czyli kolejna zniewaga dla bardzo odpowiedzialnego zadania. W książce nie nic odkrywczego. Taniej wyjdzie poczytać dowcipy na stronach internetowych, prezentują dokładnie ten sam poziom a do tego są za darmo. Książka zwyczajnie nuży, wszystko, co miało być śmieszne do rozpuchu, co najwyżej dawało minimalny ruch w kącikach ust, bo ile można śmiać się z psa imieniem „Seks” czy wypompowywania wody z basenu nie lubianemu szwagrowi. Pisarz do znudzenia przytacza te epizody. Pytanie tylko: ile można?
Pan Avia zastosował też taktykę, która sprawdziłaby się w przypadku lektur szkolnych a nie czytania dla przyjemności. Mianowicie w ostatnim rozdziale (11 stron) streszcza akcję poprzednich 182 stron i robi to dosłownie, nie dodając kompletnie nic nowego. To wszystko „mówi” samo za siebie.
Czytajcie, jeśli musicie, w innych przypadkach wybierzcie Allena w dowolnej formie, bo każda i tak będzie lepsza od tego.