"Prawdziwość opowieści o duchach traktuję tak sceptycznie, że już chyba trudno bardziej... Nie należę do tych, którzy "z zasady" w coś wierzą bądź nie wierzą. Wszelkie zgłoszenia "nawiedzeń" traktuję jako niedowiedzione, póki sam ich dogłębnie nie zbadam, i muszę przyznać, że w dziewięćdziesięciu dziewięciu przypadkach na sto mamy do czynienia z czystą blagą albo urojeniami. Ale te setne! Ech, gdyby nie te setne, niewiele miałbym wam do powiedzenia, hę?" To najlepsze motto kolejnych opowieści Carnackiego o prowadzonych sprawach dotyczących tego co widzialne i niewidzialne, jakimi raczy na wieczornych spotkaniach swych wiernych przyjaciół. Zawartość zbioru:
-Coś niewidzialnego
-Furtka dla monstrum
-Dom pośród wawrzynu
-Gwiżdżąca komnata
-Intruz w domu na uboczu
-Niewidzialny wierzchowiec
-Nawiedzony "Jarvee"
-Unikat
-Wieprz
----------------------------------------------------------------------------------
Moją premierową notkę o książce z serii
"Biblioteka Grozy" wydawnictwa C&T poświęcam „Tropicielowi duchów”
William Hope Hodgson. Na wstępie wyraźnie chcę podkreślić, że seria
"Biblioteka Grozy" wydawnictwa C&T jest absolutnie świetna i trudno ocenić jej wkład w rozwój polskiego zaplecza fanowskiego literatury niesamowitej. Zarzucić można sporo – tylko miękkie oprawy, niemal zerowa promocja, brak strony internetowej, kiepska interakcja z czytelnikami, ale – niskie ceny, dopakowanie wydań posłowiami, ilustracjami, dobór autorów, pomysł itd. – wszystko jest tak bardzo super, że wybaczam te niedoskonałości. Dla mnie osobiście seria odegrała sporą rolę w rozwoju gustów i poznawaniu nowych pisarzy. Ufff…Co zaś niniejszej książki się tyczy, krótko – jest to zdecydowanie najgorszy tom w serii, jaki dotąd czytałem (nie czytałem wszystkich). Przepraszam, wiem, że Hodgson w niektórych kręgach uchodzi za pisarza kultowego, świadom jestem renomy jego „Domu na granicy światów”, ale te opowiadania były monotonne, pisane na jedno kopyto, a najgorsze – rozwiązane akcji w niektórych z nich rodem ze Scooby Doo. Taka typowa ramotka w negatywnym ujęciu tego słowa. Nie umiem wyróżnić choćby jednej historii, brakło tu pomysłów, sznytu, nawet język (a nierzadko czytuję starsze pozycje tylko dla niego) nie zachwycił. Obiecuję, że większość z kolejnych „opinii” (nie nazywajmy tego swobodnego słowotoku recenzjami) na temat biblioteki grozy będzie dalece bardziej pozytywna.