Najlepsza, najbardziej dynamiczna, także najbardziej poważana koszykarska liga świata, słynna NBA, nie tak dawno zresztą zakończyła swój niezwykle bogaty w zaskoczenia na całej długości i szerokości 82 meczy w sezonie, wraz z fazą pucharową i finałami, pełny niespodzianek, dość intensywny i nie oszczędzający nikogo bieg. W końcu sezon 2023/24 dobiegł końca. Poznaliśmy nowych, ale i starych mistrzów: Boston Celtics wznieśli do góry cudowny puchar ligi, posypały się nagrody za sezon zasadniczy, no i co najważniejsze: częściowo poznaliśmy przyszłość wielu graczy NBA, którym skończyły się kontrakty i tych, których z racji specyfiki umowy byli oni wolnymi agentami albo koszykarzami z inną opcją pozwalającą pośrednią drogą decydować, gdzie i za ile chcą grać i walczyć o ,,pierścienie". Bo przecież jak mawiał Phil Jackson, w NBA chodzi przede wszystkim o cholerne pierścienie… mistrzowskie pierścienie.
Mówiąc łopatologicznie, ale i z nutą natrętnego malkontenta i cynika: NBA mimo swej szerokiej, wieloaspektowej działalności - bo na dzień dzisiejszy nie jest to tylko zwykła liga sportu zawodowego - mimo licznych walorów i multum zasług dla kultury sportu, ba!, dla kultury masowej w ogóle: bo chyba postaci LeBrona Jamesa czy Michaela Jordana a.k.a. ,,Jego Powietrzności" coś nam o tym mówią, jest tak specyficznym sportowym światem, który nie przestaje mnie zadziwiać. To nie byle jaka, zwykła Organizacja sportowa, ale taka cholerna, krutacka i bardzo nieprzewidywalna Organizacja – to NBA, marka, korporacja, sportowe państwo-miasto w jednym. Amerykanie stworzyli na swej ziemi ligę, która mnie tak samo przeraża jak i zaskakuje, tak samo odpycha jak i przyciąga, i to dużo bardziej niż najpotężniejszy magnes z CERNu. Czyli co, skoro to wszystko na ten moment się skończyło, to co dalej, co poza sezonem i ,,pucharami" nam zostało? Igrzyska Olimpijskie oraz... fanowskie rozkminy w przerwie letniej... aż do połowy października.
My już wiemy, że finał finałów w NBA 2023/2024 nie był tylko swego rodzaju formalnością, jakby czysta matematyka kazała nam twierdzić, że dojdzie do starcia Denver vs Boston. Oczywiście że najbardziej poukładaną koszykówkę grali Bostończycy - gdybym był superkomputerem analiza mojej sieci neuronowej wykazałaby empirycznie, że nie ma innego kandydata jako mistrza NBA w sezonie 2023/24 – dopuszczenie innego zespołu do tego miana to swego rodzaju błąd logiczny. I jeszcze około półtora miesiąca temu zastanawiałem się mimo wszystko, jednak!, czy to właśnie będzie ten team?! Czy najpiękniejszy basket zespołowy w lidze, którzy grają Celtowie - o dziwo zacząłem dostrzegać to dopiero w tym sezonie, a Boston robi to od dobrych kilku lat – po 16 lat w końcu da o sobie znać i team ten wróci na ,,dawny” fotel mistrza? Moje ,,rozkminy", aż tak syte być nie musiały: przeczucie mnie nie zgubiło, analiza ligi w RS również - ,,Zieloni" Celtowie nie dali Dallas Mavericks żadnych szans, to oni odbiorą pierścienie w pierwszym meczu sezonu regularnego 2024/2025 w NBA.
Zachwalać się nad grą najlepszych drużyn NBA, faktycznie, można. Ale... co z pojedynczymi zawodnikami, którzy oczarowali nas swoją dyspozycją przez większość meczów ,,Regular Season" najlepszej koszykarskiej ligi świata, przy czym co niektórzy wciąż nie przestają nas zadziwiać, rozgrywając kosmiczne mecze w obecnych Play-Offach? ,,SGA" z Oklahoma City Tunder, Nikola Jokic z Denver Nuggets, LeBron James z LA Lakers, Jimmy Butler z Miami Heat, czy fenomenalny Rookie, no.1 tegorocznego draftu NBA, Francuz Victor Wembanyama - silny, wysoki i szczupły ,,center", który jak do tej pory pokazał się z całemu sportowemu światu z jak najlepszej strony. Oprócz tej jakże zacnej, będącej niczym bogowie urzędujący na koszykarskim Olimpie ekipy, znajdzie się wielu, wielu innych koszykarzy, których po prostu nie wymieniłem, bo zapewne o części z nich zapomniałem, a i tak nie starczyło by mi aż tyle miejsca, aby o nich wspomnieć. Należą do nich także ci, którzy to od lat starają się o tytuł MVP, czy najlepszego rezerwowego bądź najbardziej wartościowego gracza, który poczynił największy postęp w RS w stosunku do lat poprzednich. I tak koniec końców można by wymieniać i o tych zawodnikach rozprawiać w odpowiednim gronie. Dla mnie szczególnie jeden zawodnik zajmuje miejsce w mojej sportowo-koszykarskiej duszy. I nie jest to po raz kolejny... LeBron James, lecz jednak ktoś w wielu elementach gry do niego podobny, ale i diametralnie różny. Rzecz jasna to Kevin Durant - wysoki, skoczny, zwinny niczym łania, na swój sposób atletyczny i gibki. Znany z numeru 35 na koszulce, który nosi do dziś, potrafiący grać na wszystkich pozycjach w tej dyscyplinie. To on i tylko on w specyficznych dla mnie okolicznościach zasługuje na moją uwagę, szczególnie, gdy jego kariera stoi w tak samo kluczowym momencie, co kariera LBJa, Chrisa Paula, Stepha Curry'ego.
Los Angeles Lakers i Phoenix Suns, w której to ekipie gra Durant, przy tak dziwnych kadrowo sytuacjach i pod względem atmosfery ,,inside" tychże drużyn - nie sądzę aby te dwa zespoły z Konferencji Zachodniej ligi miały by stać się super-duper dobrymi ekipami, które w dwóch kolejnych sezonach sięgnęłyby po mistrzostwo. Mimo swojej niekiedy burzliwej historii, NBA to nie liga malkontentów i płaczków - zarówno jedni jak i drudzy, Jeziorowcy i Suns to, niestety… nie drużyny na Play-Off! Życzę im jak najlepiej, no ale... to co zrobiły one w rozgrywkach pucharowych 2024, fakt to byłoby do zaakceptowania w normalnych ,,82-meczowych" warunkach, w standardowym sezonie regularnym, jednak takie numery to ,,Łej Panie", nie na batalię gladiatorów w Play-Offach. A Lakers i ,,Słoneczka" Duranta? Stało się, to co realiści zakładali jako pewnik: zespoły dołączyły do ,,szczęśliwców”, którzy udali się na swoje ,,wakacje", którzy spakowali walizki na Hawaje czy gdzie tam ich poniesie i zapomnieli o NBA… aż do końca października, gdy po przygotowaniach do sezonu wszystko ruszy od nowa. To o czym i jak, w obliczu karier i ich sportowej przeszłości jakich zawodnik sam pisze, to wszystko zmusza do konkretnej, twardej refleksji, a tym samym zmusza do sięgnięcia ku konkretnej lekturze o bardzo konkretnym graczu: Kevinie Durancie, o którym już zresztą tak zażarcie niniejszym deliberuję. Książką, która dała mi w miarę możliwości złożony i solidny zarys tego kim Durant jest, choć oczekiwałem czegoś w stylu pracy Rolanda Lazenby’ego o Jordanie i Bryancie, także tego, jak i gdzie KD dorastał, skąd wzięła się jego wielka pasja do sportu, jacy idole motywowali tego młodego niegdyś człowieka do pracy nad sobą, do przełamywania własnych barier, do bycia w określonym środowisku kimś ważnym i docenianym, okazała się pozycja pt. "Kevin Durant. W pogoni za wielkością", którą to napisał Marcus Thompson II, w polskich realiach dziennikarz/twórca/publicysta nie aż tak znany jakbyśmy tego chcieli.
Przed przeczytaniem pracy Thompsona II, uważałem że Durant to taki skromny, ale i wielki zarazem człowiek, który niechętnie mówi o tym, że jego jedynym celem ,,nadal!” się Mistrzostwo NBA i Mistrzostwo Olimpijskie u boku LeBrona Jamesa i całej reszty mega gwiazd ligi, które może nastąpić jako pierwsze z tych celów: IO w Paryżu zaczynają się za kilka dni! Zastanówmy się jednak: czy faktycznie Durantowi zależy na przejściu do jeszcze większej historii, niż to jest z nim obecnie, tak jak wskazywałby na to tytuł książki? Publikację z ramienia polskiego wydania zrealizowało SQN – obecnie lider w kwestii ilości i jakości wydawanych pozycji biograficznych i reportażowych o sporcie i treningu sportowym w ogóle. Thompson II zaoferował publiczności niniejszym około 330 stron, które tą objętością i ,,stylówką” okładek oraz grzbietu wskazuje, że będzie to raczej refleksyjno-informacyjna opowieść, traktująca Duranta nie tylko jako wybitnego atletę, ale i jako zwykłego człowieka nie rezygnującego z codziennego życia i innych pasji. Czy tak było w tej książce? Czy autor z drygiem do felietonu i biografii potrafi przekonać do siebie zarówno fana NBA, bo nie oszukujmy się do tego typu czytelnika kierowana jest ta praca, jak i człowieka jako tako zorientowanego na czym polega koszykówka spod znaku NBA i wiedzącego kim jest Kevin Durant? No cóż, nie do końca.
Książka o Kevinie Durancie nie jest książką ,,pełną" - można odnieść wrażenie, że nie ma w niej tego, co ze ,,smakowitych kąsków" chciałby usłyszeć czy dowiedzieć się zaintrygowany tematem koszykarski geek. I czy to nie jest tak, że to Durant chciał, aby w tej biografii, która raczej przypomina formę pamiętnika jedynie redagowaną przez dziennikarza autora i wydawcę, czytelnik dowiedział się oczywiście rzeczy prawdziwych, rzetelnych o nim samym, ale takich danych, które KD przeznaczy dla fanów, jakby wszystko co najlepsze, najbardziej intymne, jemu mu dane zostawił dla siebie? Smakowicie lektura ta prezentowała się jedynie do momentu około 1/3 treści całości, gdy poznawaliśmy ogólne korzenie, życiorys i CV Kevina od najmłodszych lat. 2/3 reportażu to taka dziennikarska mamałyga, pisana dość luźnym stylem, ale z dokładnością treści. I chwała autorowi za to, że przedstawił statystyki z doświadczenia Duranta z OKC, zwłaszcza z genialnych sezonów 2011-2013, gdy włączał się w jego grze ,,KillerInsinct" - nie spoilerując dodam jedynie, że o takich linijkach zdobyczy KD nawet nie miałem w tych latach jego gry pojęcia!
Z pracą tą jest tak, że część z nas może uważać ją za swego rodzaju laurkę ku geniuszowi i jednocześnie ,,chłopskiej prostocie" Kevina Duranta, który nie miał po prostu okazji do końca w swym życiu po koszykarsku wybrzmieć! Zachęcająco prezentuje się ostatnie 40 stron tytułu - to swego rodzaju rozstrzygnięcia samego KD ręki pisarskiej Thompsona II, co do takich a nie innych wyborów, które to dokonał, a które zaprowadziły go po dwóch tytułach mistrzowskich z GSW do Brooklyn Nets i w końcu Phoenix Suns. Miło było poznać Duranta jako - o ile to jest w stu procentach prawda, a nie prawda kontrolowana - człowieka skromnego, zwykłego pasjonata koszykówki, wielbiciela prostego małomiasteczkowego życia i grania w basket na ulicznych boiskach.