A gdyby tak zamieszkać w miejscu, gdzie panuje urodzaj, sprawiedliwe rządy i niskie ceny na bazarze? Marzenie? Raczej nie do końca... W średniowiecznym grodzie, Nogradzie, właśnie tak było, lecz jak długo można cieszyć się z takiego stanu rzeczy?! W końcu człowieka krew zaczyna zalewać z tego spokoju.
Z dnia na dzień miasto pogrążało się coraz bardziej w marazmie i tylko czasami w mieszkańcach budziła się nadzieja, gdy ktoś był świadkiem niepokojących wydarzeń, jednak zwykle finał był taki, że okazywało się, iż obserwator się pomylił, lub wszystko zwyczajnie zmyślił.
Niemniej niedługo część obywateli Nogradu postanowi zawalczyć z wszech panującą stagnacją...
„W królestwie Krawosadu istniało wiele mieścin, ale żadna nie była tak spokojna i pokojowo nastawiona do świata jak Nograd. Żadna też nie rozwijała się tak prężnie, a już na pewno w żadnym innym zakątku kraju nie można było spotkać tylu osobliwych mieszkańców, co właśnie w Nogradzie.”
Prawda. Na kartach książki poznajemy tak różnorodną gamę bohaterów, że trudno wybrać swojego ulubionego. Mamy tu szalenie zakochanych, podstarzałych i zrzędliwych rzezimieszków, rozchwianą emocjonalnie bandę rozbójników, kapłana pozbawionego wiernych, oraz zapatrzonego w swój zawód kupca. Mieszanka iście wybuchowa, zwłaszcza, że ich losy są ze sobą mocno powiązane. Dla mnie najciekawszymi postaciami okazali się najstarsi mieszkańcy Nogradu: Lentak i Melmir – emerytowani zbóje. Znudzeni miasteczkową apatią postanawiają wziąć sprawy we własne ręce i tak oto wracają do starego fachu. Szczerze mówiąc podczas czytania o dwójce stetryczałych rzezimieszków, odczuwałam wrażenie, że kogoś mi przypominają... No tak, Jakuba Wędrowycza, stworzonego przez Andrzeja Pilipiuka.
Pomimo że książka jest komedyją wieków minionych, nietrudno dostrzec w niej próbę wyśmiania czasów obecnych. Wbrew pozorom, wiele się nie zmieniło... Przede wszystkim jest to idealna lektura na poprawę humoru, nie raz i nie dwa, wybuchnęłam niekontrolowanym śmiechem, zwracając na siebie uwagę przypadkowych ludzi. Wielu recenzentów wspominało o tym, że język w powieści jest dość męczący, ja nie zwróciłam na niego nawet uwagi, wychodzę z założenia, że wszystko co nie jest „Bogurodzicą” jest napisane w przystępny sposób.
Książka Marcina Hybla zasługuje na polecenie każdemu, nawet zatwardziałym przeciwnikom fantasy. Możecie być spokojni, nie uświadczycie tutaj żadnych smoków czy ghuli, jedynie nerwową małżonkę Melmira biegającą z warząchwią. Tak, więc... chodu!