Gill Paul podbiła moje serce dwiema bardzo udanymi książkami o ostatnich carskich księżniczkach – Tatianie i Marii. Nie zawahałam się zatem uzupełnić swojej biblioteczki kolejnymi książkami Autorki. I mimo jak to zwykle bywa, odłożone na stos hańby dojrzewają do swojej kolejki (i to w trybie dłuższym niż urzędowy) to jednej z nich udało się wreszcie zostać wylosowaną i przeczytaną.
Mowa o „Rywalkach”.
Tym razem Gill Paul nie sięgnęła po czasy carskiej Rosji ani nawet nie cofnęła się bardzo w czasie. Jej najnowsza powieść (wydana w Polsce rok temu) opowiada tym razem o czasach, które wielu jej czytelników może jeszcze nawet pamiętać. W fabule przenosimy się bowiem do lat 50. i 60. XX wieku. I jak nietrudno domyślić się po tytule powieści, główne bohaterki są dwie. Niebagatelnie utalentowana i nieprawdopodobnie sławna Maria Callas oraz przyszła pierwsza dama USA, Jackie Kennedy, dopiero stawiająca swoje pierwsze kroki na drodze do bycia ikoną.
Myślę, że wielu (jeśli nie wszyscy) dobrze znają historię związku(-ów) pani Kennedy. Oddana żona młodego i popularnego prezydenta Johna „Jacka” Kennedy’ego oraz matka jego dzieci po śmierci męża pogrąża się w rozpaczy, alkoholu i syndromie stresu pourazowego, z czego jak jej się wydaje jest w stanie wyciągnąć ją tylko Aristotelis Onnasis. I jego pieniądze, które zapewnią bezpieczeństwo całej trójce osieroconych przez męża i ojca Kennedy’ch. Aristotelis jest bowiem równie znanym, może nieco ekscentrycznym czy kontrowersyjnym jak na tamte czasy miliarderem, który bez dwóch zdań ma rękę do interesów. Niczym król Midas każde swoje przedsięwzięcie zamienia w złoto, choć legalność jego interesów jest niekiedy dyskusyjna.
Zanim jednak do tego małżeństwa dojdzie czytelnik ma szansę poznać relację Onnasisa z Callas, a im dalej w las tym łatwiej można stwierdzić, że byli miłościami swojego życia.
To właśnie wątek Marii Callas był tym, który wciągnął mnie bardziej. I przyznam, że byłam zaskoczona, ponieważ okoliczności śmierci Kennedy’ego oraz cała jego legenda jakoś od zawsze mnie interesują. A tutaj wolałam czytać o wybitnej artystce, w której buzowała gorąca grecka krew.
Maria była nieprzewidywalna. Jej kłótnie z Aristo wprowadzały do typowo obyczajowej powieści niesamowitą dynamikę. Latały talerze, wazony, kieliszki. La Callas była żywiołem na scenie i żywiołem w związku. Onnasis niejednokrotnie musiał uchylać się przed lecącym w jego stronę obiektem, rzuconym w gniewie przez tę niesamowitą kobietę.
Czy natomiast wyobrażałam sobie Jackie Kennedy jako taką, jak wykreowała ją Gill Paul? Jej Jackie była nieco przytłoczona, ukryta w cieniu męża, zdradzana ale dzielnie to znosząca, uśmiechnięta pierwsza dama, napominana przez rodzinę męża. I choć ubierała się według własnych zasad i była ikoną stylu (to pierwsze co przychodzi mi na myśl, kiedy myślę o Jackie) to z książki wyłania się obraz kobiety przestraszonej, może nieco stłamszonej aż wreszcie (choć trudno się dziwić, wszak była świadkiem jak jej mąż obrywa strzał w głowę) przerażonej i straumatyzowanej, podejmującej nieracjonalne decyzje i uciekającej w nałogowe zakupy i alkohol.
Niemniej jest to bardzo dobra książka. Paul stworzyła powieść o miłościach i namiętnościach, historię bez happy endu, w której każdy koniec końców pozostał nieszczęśliwy wskutek przeciwnych nagłych decyzji.