Karen Marie Moning pojawiła się w świadomości polskich czytelników dzięki swojej serii Kroniki Mac O’Connor, w której autorka przedstawia nam dorosłe wyobrażenia o krainie elfów. Szaleństwo elfów jest trzecim tomem tej serii.
Mac mimo upływu czasu od śmierci jej ukochanej siostry, nadal cierpi i nadal pozostaje w Dublinie. Przyjechała tu by pomścić śmierć Aliny, ale nawet w najgorszych koszmarach nie śniła o tym co może ją tu czekać i jak to zmieni jej beztroskie, do tej pory życie. To właśnie w tym mieście dowiaduje się prawdy o sobie i swoim życiu. MacKayla jest bowiem widzącą sidhe i trafiła w sam środek wojny pomiędzy dwoma rodami elfów: Jasnych (Seelie) i Mrocznych (Unseelie). Aby świat ludzi na tym nie ucierpiał, Mac musi odnaleźć wszystkie starożytne i magiczne artefakty elfów, a przede wszystkim mroczną księgę Sinsar Dubh. Jednak dziewczyna nie jest jedyna, tego przedmiotu szuka wiele różnych postaci, a wśród nich jest jej przymusowy pracodawca Jericho Barrons.
Mac już nie jest tą samą beztroską dziewczyną, którą była po przyjeździe do Dublina. Wszystko co tu przeżyła do tej pory wymusiło na niej wewnętrzną przemianę. Stała się twardsza, bardziej bezwzględna, a przede wszystkim nauczyła się nie rzucać w oczy. Wydaje jej się, że w miarę po ustawiała swoje życie według nowych priorytetów, jednak wszystko się zmienia gdy ktoś zaczyna podrzucać jej kartki z pamiętnika jej siostry. Dziewczyną wstrząsają te, w pewnym sensie, makabryczne i desperackich wiadomości. Mac po tych rewelacjach jest co raz bardziej pewna tego, że zabójca jej siostry zaczyna zacieśniać krąg wokół niej. Jednak jak się później okaże, to nie jest wcale najgorsze zmartwienie panny Lane… Co nim jest? Z jakimi okropnościami tym razem przyjdzie zmierzyć się głównej bohaterce? Na te i wiele innych pytań, odpowiedzi znajdziecie po zapoznaniu się z treścią książki.
Pierwsze tomy nie zachwyciły mnie, chociaż nie było najgorzej. Autorka miała naprawdę doskonały pomysł, jednak nie odznaczał się on niebywałą świeżością. Bo tak prawdę mówiąc, to o świecie jasnych i mrocznych dworów elfów, mieliśmy okazję czytać w niejednej książce. To co było w nim świetne to fakt, że został on ukazany w wersji dla dorosłych. Wracając jednak do sedna sprawy. Gdy sięgałam po Szaleństwo elfów, robiłam to ze sporą dozą sceptycyzmu i dość sporą ilością obaw. Czy wszystkie moje czarne założenia sprawdziły się? Absolutnie nie!
W Szaleństwie elfów autorka od samego początku zasypuje nas tajemnicami, niedopowiedzeniami i różnymi aluzjami, które rzadko kiedy wnoszą coś nowego do fabuły. Można jednak powiedzieć, że im dalej historia się rozwija, tym więcej jest właśnie takich niewyjaśnionych kwestii, tworzących niesamowity klimat i napięcie. Czytelnik nie może być niczego pewny, a zwłaszcza tego co może się wydarzyć na kolejnej stronie. Dzięki temu od książki po prostu nie da się oderwać. Szaleństwa elfów się nie czyta, ją się dosłownie pochłania wzrokiem.
Akcja jest wartka i bardzo dynamiczna, chociaż nosi w sobie także znamiona swoistego wyciszenia emocji w czytelniku. Tak jakby autorka chciała dać nam trochę odetchnąć przed kolejnym szybszym skokiem tempa. Nie łudźcie się jednak! Wszystkie te momenty pojawiają się nieoczekiwanie i tak samo nagle się kończą. Każdy z nich ma zupełnie inne tempo i długość. Jedyne czego można być pewnym to fakt, że zaraz po nim zostaniemy od razu wrzuceni na przysłowiową głęboką wodę.
Bohaterowie również się rozwinęli i ewoluowali, no może z wyjątkiem Barronsa. On niezmienni od pierwszego tomu pozostaje jedną wielką zagadką. Karen Marie Moning nie zdradza nam praktycznie niczego co wiąże się z jego osobą. A nawet jeżeli coś takiego ma już miejsce, to według mnie tylko wzmacnia jego aurę tajemniczości niż cokolwiek wyjaśnia. Po za tym żadna z tych informacji nie podaje nam, czy nasz tok myślenia i osądu jego postaci, kieruje się w odpowiednim kierunku. Mimo to przyznaję, że Jericho Barrons właśnie taką swoją postawą i stylem bycia, zawładnął moim sercem.
Jestem bardzo ciekawa jak dalej będzie rozwijał się jego wątek. Co do Mac to jest ona zupełnie inna niż w Mrocznym szaleństwie, kiedy to dała nam się poznać jak typowa dziewczyna z południa. Dzięki temu co raz bardziej zaczyna wpasowywać się w listę bohaterek znanych z innych powieści urban fantasy. Nie chciałabym jednak, żebyście zrozumieli mnie źle. W MacKayli nie ma nic typowego, ani schematycznego. Tym bardziej, że często gęsto jej reakcje są sporym zaskoczeniem dla czytelnika.
Podsumowując. Najkrócej mówiąc… Szaleństwo elfów znacznie przewyższa swoim poziomem dwie poprzednie części. Chociaż już w ich przypadku mogliśmy zaobserwować tendencję wzrostową. Przyznam, że aż się obawiam kolejnej części, tym bardziej po tak zaskakującym i niespodziewanym zakończeniu. Gorąco polecam!